Strony

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 13 "Świat jest mały, Lu"

Oczami Lu...

 - Raz, raz, Hemmings! - zawołałam, zbiegając po schodach w domu blondyna.
 - Idę, idę... - odpowiedział mi zaspany głos, idący około metr za mną.
       Wbiłam do jego domu z samego rana, znaczy się już o szóstej, bo obiecał iść ze mną do sklepu po różne niezbędne rzeczy (żelki, ciasteczka, chipsy, cukierki...) do przyjęcia w domu dwuosobowej rodziny Hoodów.  Mieli być na dziewiątą, a ja spodziewałam się dłuższego łażenia po sklepach.
 - Co to do... - zaczął patrząc na dwa spraye stojące w salonie obok reklamówki z moimi ubraniami itp.
 - To do włosów - powiedziałam, przerywając mu i rozbawiona jego zdumionym, nieco przerażonym spojrzeniem dodałam: - Znajomi nie mogą nas rozpoznać. Więc robimy się na punków! - zawołałam, podnosząc jasnoniebieski spray. - Kolczyk w wardze już masz, ja dwa kolczyki w prawym uchu, więc jakaś podstawa jest - uśmiechnęłam się.
     Wciąż patrzył na mnie jak na wariatkę a potem z kiwnięciem głową rzucił:
 - Jesteś niemożliwa.
 - Chodź do łazienki, bo ci jeszcze ubrudzę tapicerkę...
      Powędrowaliśmy do wyżej wspomnianego pomieszczenia. Łazienka, jak łazienka - utrzymana w barwach bieli i błękitu. Tu znajdował się prysznic, więc zgaduję, że w tej na górze jest wanna. Usiedliśmy na pralce. Podałam mu zabrany z domu ręcznik z kolorowymi, spranymi śladami.
 - Owiń się ręcznikiem, chyba, że wolisz mieć niebieskie ślady na koszulce - poinstruowałam.
    Zrobił jak kazałam. Wstrząsnęłam niebieskim sprayem, a blondyn odruchowo przejechał ręką po włosach. Spojrzał na mnie błagalnie.
 - Łapa pod ręcznik! - zawołałam, a Luke od razu wykonał rozkaz. - Nie panikuj, nie ufarbowałabym cię czymś, co nie zjedzie...
 - To konieczne? - zapytał.
    Skinęłam głową, wciąż się uśmiechając. Nachyliłam się bliżej i uśmiechnęłam. Jego błękitne tęczówki patrzyły na mnie, mówiąc ,,Po co to?".
 - Zamknij oczy - powiedziałam i rozpoczęłam pracę. - Lepiej nie otwieraj też ust. W sumie, to powinieneś się cieszyć - stwierdziłam - rozważałam wzięcie fioletowego albo różowego. Niebieski przynajmniej pasuje ci do oczu. Aha, kolor zejdzie po myciu, albo jak przemienisz się w swoją drugą postać i wrócisz do obecnej. Testowałam trzy razy, a więc działa.
     Odłożyłam spray i zaczęłam szukać w reklamówce z ubraniami płynu do demakijarzu, który szczerze mówiąc podwędziłam mamie. Kątem oka zauważyłam, że Luke  z zainteresowaniem przygląda się swojej jasnoniebieskiej fryzurze.
 - Co podglądasz? - zbeształam go i nalałam trochę płynu na płatek.
 - Zastanawiam się, jakie ty sobie zrobisz - odpowiedział, zamykając oczy, a ja wytarłam miejsca, w których wyjechałam.
 - Czerwone - zabrałam od niego ręcznik. - Gotowe! Znaczy, włosy...
 - Co jeszcze mnie czeka? - zapytał z uśmiechem.
 - Czyżby ci się spodobały niebieskie? - zażartowałam.
 - Całkiem znośne - zaśmiał się. - Może się tak ufa...
 - Nie, błagam nie! - przerwałam mu i owinięta ręcznikiem stanęłam przed lusterkiem. Zaczęłam farbować swoje końcówki.
 - Wracając, co zamierzasz jeszcze zrobić? - stanął za mną.
 - Zobaczysz...
      Dokończyłam farbowanie i odstawiłam pusty spray. Ten Luke'a był pusty w połowie, ale nie ma się co dziwić - ja mam dłuższe włosy.
    Spojrzałam na siebie w lustrze. Podoba mi się! Kiedy zmyłam już resztki czerwonego sprayu z twarzy, ponownie zaczęłam szukać rzeczy w reklamówce. W końcu znalazłam niewielkie, metalowe pudełeczko.
 - Brew, ucho, nos, inna część twarzy? - wymieniłam.
 - A o co chodzi? - zdziwił się.
- Kolczyk - przewróciłam oczami i otworzyłam pudełko pełne różnych srebrnych kulek i obręczy.
 - Jak to działa? - zapytał zdezorientowany.
 - Po prostu nakladasz, albo na magnes.
      Spojrzał na pudełko, a potem na mnie.
 - Rób, jak uważasz - powiedział.
      Takim oto sposobem, Luke otrzymał dwa kolczyki w prawej brwi, jeden w nosie i w uszach. Sobie zrobiłam w wardze (po lewej, jak Luke), nosie i brwi. Potem wybieliłam nam twarze pudrem, co oczywiście spotkało się ze sprzeciwem niebieskookiego, ale udało mi się go jakoś namówić. Pomalowałam sobie mocno oczy eye-linerem oraz zrobiłam czerwone cienie. Również eye-linerem narysowałam nam kilka tatułaży na szyi i dłoniach, bo pod kurtką i tak tylko tyle widać.
      Potem poszłam z Luke'iem do jego pokoju po jakieś czarne ubrania, a to chwilę trwało. Ciężko było znaleźć coś pasujacego w jego szafie. Znalazłam za to sporo koszul w kratę. Niebieską, czerwoną, zieloną, czarno-białą...

***
 - Akurat teraz zachciało się dzwonić! - prychnęłam z oburzeniem, krzywiąc się na dźwięk mojej ulubionej na chwilę obecną piosenki - Wild Heart (The Vamps). Wszystkie torby z prawej ręki chwyciłam zębami. Na szczęście były to ubrania. Wyszukałam na oślep telefon i odebrałam. Kątem oka zobaczyłam, że Luke już wrócił. Poleciał po coś do picia. Zabrał ode mnie torby z lewej ręki, a ja natychmiast złapałam nią torebki z ust. W międzyczasie upiłam łyka wiśniowego shake'a, którego postawił mi pod nos. Brawo - kocham wiśniowe!     Rzuciłam Luke'owi bezgłośne dzięki, a potem przyłożyłam telefon do ucha.
 - Halo? - zapytałam.
 - To ja, mama. Gdzie jesteś? - usłyszałm głos mojej rodzicielki po drugiej stronie słuchawki.
 - Właśnie wracamy, a co?
 - Zaraz będą. Dzwonili, że już wyjechali z lotniska. Pospiesz się - powiedziała mama. - Pa, pa!
 - Okay, paa - rozłączyłam się. - Musimy się pospieszyć!

       Najpierw odstawiłam zakupy pod drzwi swojego  domu, by wtajemniczona mama mogła je bez przeszkód zabrać. Następnie wparowaliśmy do domu Luke'a, a w drzwiach minęliśmy brązowowłosego, dwa lata młodszego Steve'a (również wtajemniczonego), który z kpiną zapytał, czy byliśmy na balu przebierańców. Na moje i swoje szczęście Luke zignorował to. Szybko w pokoju chłopaka przybraliśmy formy strażników i z powrotem swoje, by odzyskać swój naturalny kolor włosów. Potem ja poleciałam do łazienki na górze, a on na dole. Zmyliśmy puder i tatuaż oraz przepraliśmy w codzienne, zwykłe ciuchy.
    Kiedy wychodziliśmy na dwór, wyglądaliśmy już niemal jak aniołki. Zauważyłam, że samochód, czarne bwm, już stoi przed garażem, a mama, wypatrująca nas przez okno wołała coś do kogoś.
    Niespełna minutkę potem z domu wybiegł mulat o ciemnych włosach i oczach. Troszkę się zmienił, nie powiem. Nie wiele, ale jednak. Nie miał kurtki, a był jedynie w świątecznym, niebieskim swetrze. Rozłożył ręce jak do tulenia, a ja pobiegłam i rzuciłam mu się na szyję.
 - Wesołych świąt, mała - mrugnął do mnie.
 - Wesołych!
    Różnica wieku ogromna wręcz: ja 24 grudnia, on 25 stycznia tego samego roku. Jednak tak czy inaczej, według niego byłam "mała", ale nie jestem aż taka mała, mam metr sześćdziesiąt! A on około metr osiemdziesiąt - dodała podświadomość. Ale co tam. Wcale nie jestem mała!
 - Calum? - zapytał na powrót blondyn, stojący za mną.
 - Luke? - odezwał się Hood, patrząc na niego przez moje ramię.
 - To wy się znacie? - zapytałam zdezorientowana. - Jak to w ogóle..?
 - Jasne, że tak - uśmiechnął się mulat i podszedł, żeby przywitać się z Luke'iem. - Co ty tu robisz, Hemmings?
 - Mieszkam - odpowiedział wesoło blondyn.
 - A... ale przecież..? Cal, ty jesteś z Australii!
 - Ja też - powiedział że śmiechem blondyn.
 - On też - potwierdził Hood. - Świat jest mały, Lu!
 - Co?! To dlaczego ja tego, cholera, nie wiedziałam?! - patrzyła na nich z wyrzutem.
 - Też nie wiedziałem, że szanowany pan Hemmings mieszka w Burgess - Cal pokręcił głową.
 - Tu konkretnie - niebieskooki wskazał dom za swoimi plecami. Calum rozłożył bezsilnie ręce, a jego wzrok mówił sam za siebie: ,,Jeszcze lepiej!".
 - No wiesz co, Luke? Zgaduję, że tam masz babcię - blondyn skinął głową. - Oraz zapewne jesteś z Sydney...
 - Zgadza się - potwierdził.
 - Ty to w ogóle cały jesteś tajemnicą owiany! - powiedziałam rozkładając ręce.
 - Mój tata nie chciał gadać wszystkim wokół, że jesteśmy z drugiego końca świata - wzruszył ramionami.
 - Chodźmy do środka, marznę! - Calum wzdrygnął się.
 - Czego jeszcze nie wiem? - zapytałam ich obu, kierując się w kierunku domu.
 - Mamy zespół - wyjawił blondyn.
 - Tego też nie wiedziała, Lukey? Jak mogłeś? - zaśmiał się Cal.
 - Lukey? - zdziwiłam się.
 - Z resztą zespołu tak na niego mówimy...
 - Jeśli już chcesz wiedzieć wszystko, to zwiemy się 5 Seconds of Summer - dokończył Hemmings. - I jest nas czterech.
 - Obrażam się! Tyle faktów, a ja nic nie wiem! - zapasałam ręce i przyłapałam spojrzenie Cala. - Na ciebie też!
       Byliśmy już prawie pod drzwiami, bo nasze tempo to i ślimak przewyższy. Chłopcy wymienili parę zdań szeptem, a potem stanęli po obu moich stronach i zarzucili ramiona na szyję.
 - To może żebyś już nie była obrażona, zaprosimy cię do nas do Australii? - zaproponował Luke.
 - Na ferie - uściślił Calum.
 - A Myrtunię też? - dopytywałam się się słodkim głosem.
 - Jak nie damy jej noża i obieca, że nie poderżnie mi w nocy  gardła, to tak - odpowiedział, a ja i Hood parsknęliśmy śmiechem.


Świat jest mały tylko dla młodych...

~~~~~~
No i mamy w końcu Caluma Hooda ;) Stwierdziłam, że osobne zakładki należą się jedynie dzieciom strażników. Pozostali będą w zakładce "inni" i będą tam tylko imiona i nazwiska. Co do gifu (gifa czy jak to tam się odmienia), to, jak się łatwo domyślić - Luke i Calum. Powiem od razu, że w rozdziale Myrty przeskoczę o jeden dzień(z 11 gr. do 13), a w kolejnym z perspektywy Lu opiszę oba dni(tj. 12 i 13). Nie dobijam was i zdradzę, że za kilka (do dziesięciu powinno się zmieścić) rozdziałów główną trójka znowu się spotka.
Skoro szantaż podziałał...
Następny za co najmniej trzy komentarze ;)
Waszą Lusia ;)

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. A więc, rozdział jest zarąbisty, trudno sobie ich wyobrazić jako punków!

      Usuń
  2. Hahahhahhahahaha 3! Znowu puźno :( 10.30 napisałam ide spać a potem wstaje o 6.30 i nauka! Punków hmmmmm ciekawy pomysł. Ide za chwile spać :* pozdrawiam rozdział świetny. Weny!

    OdpowiedzUsuń