czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 3 "To nie był sen, albo wszystkim śniło się to samo"


Oczami Lu...

      No cóż. Całą noc przesiedziałam, no nie siedziałam, łaziłam po pokoju. Zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe. Wtedy przyszło mi pytanie zupełnie nie na miejscu. Zając Wielkanocny ojcem Myrty. JAK?! To fizycznie niemożliwe!
      W normalnych warunkach napisałabym do niej, ale wciąż nie byłam pewna, czy to nie był tylko sen. Wpatrywałam się w okno błędnym wzrokiem. To w zasadzie mogło być możliwe. A gdyby tak... spróbować tego użyć...?
 - Lu, skup się - rzekłam do siebie.
     Jak tak, to zawsze coś rozbiłam nieświadomie, ale jak chcę, to się nic nie dzieje!
Wkurzona walnęłam pięścią w poduszkę i ku swojemu zaskoczeniu dookoła miejsca mojego uderzenia zrobiły się lodowe kolce. Odskoczyłam przerażona i delikatnie dotknęłam tego czegoś. 
 - Łał... - szepnęłam. Były ostre i spore. Spojrzałam na ręce i unosiło się nad nimi kilka śnieżynek. Potarłam swoje dłonie.- No to się zabawimy...
     Początkowo mi nie szło. Każdy sopelek pozostawiony na oknie wymagał ponad dwudziestu prób. W dodatku największy miał zaledwie dwa centymetry. Ciągle się rozpraszałam i działo się nie to, co powinno (między innymi śnieg w pokoju).
   Przyznaję, ten stuknięty staruszek miał rację. Albo to ciągle mi się śni. Ale ja wolę wierzyć, że to prawda! Jestem nadnaturalna! Muahahahaha!
    W końcu stwierdziłam, że nie ma sensu nie spać. Położyłam się na mokrej poduszce (no, lód musiał się przecież roztopić), ale wcale mi to nie przeszkadzało...
    Obudziłam się rano i zorientowałam, że Myrta już stoi pod drzwiami. Analizując wybiegłam w pośpiechu wkładając ubrania. Oprócz mojej kumpeli, dochodził jeszcze Luke. Z daleka było widać, że już zdążyli się poobrażać. Teraz powoli dochodziłam do wniosku, że moje wczorajsze zabawy mocą i wycieczka na biegun były tylko ślicznym snem.
 - No na reszcie! - zawołała blondynka.
 - Co wam się śniło? - zapytał Luke, jak obiecał.
 - Jak chcesz koniecznie wiedzieć, półgłówku, to wycieczka na biegun północny, Święty Mikołaj... - wymieniała Myrta.
 - Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka...
 - I Piaskowy Ludek? - dokończył za mną.
 - To nie był sen, albo wszystkim śniło się to samo - stwierdziła Rakhity.
 - Jestem prawie pewna, że działo się to na prawdę - powiedziałam.
 - Ja też, ale gdzie tu sens?  Nie jestem fanką paranormalności...
 - Duchów się boisz? - zapytał podejrzliwie domniemany syn Zębuszki.
 - Nic ci do tego... ale, wracając do wcześniejszego tematu, to przecież Lu ma na nazwisko Frost.
 - A ty Hare. Może to ma jakiś sens,w dodatku wy nie macie ojców, ja matki.
 - Dobra, chodźmy do szkoły, bo teraz nie mam siły się nad tym zastanawiać. - Myrta przyśpieszyła kroku.

    Gdybym jakkolwiek potrafiła się skupić, to by było super. Ale ja nie potrafiłam. Całą lekcję myślałam. Zaczynały się już powoli chłodniejsze dni. Parę dni potem spadł śnieg, wiec Luke nie mógł już jeździć na swoim czterokołowym badziewiu. Od tamtego dnia ja i Myrta spędzałyśmy z nim więcej czasu, co odbijało się na mnie. Bolała mnie głowa od ich ciągłego sprzeczania się o błahostki. Mogliby wreszcie przyznać, że się lubią lubią. Ale nie, przecież to za dużo kosztuje! Lepiej niszczyć psychikę przyjaciółki i mieć wszystko tam, gdzie słońce nie dochodzi.
    Dużo myślałam nad tym, co mówił ten stuknięty święty. Może by im pomóc? Z jednej strony bym chciała, ale z drugiej nie umiałam wybaczyć ojcu (nie umiałam zebrać się na słowo "tata") tego, że przez tyle lat nie raczył mnie nawet odwiedzić...

 Każdy może być oj­cem, lecz tyl­ko ktoś wyjątko­wy będzie Tatą …

2 komentarze:

  1. Wreszcie ja nie mogę, chce więcej się dowiedzieć: )

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja cie no mięta tak jak... i ja no i... też ape nie gadamy ze sobą wcale

    OdpowiedzUsuń