sobota, 30 maja 2015

Rozdział 7 "Ratowanie świata to priorytet"

Oczami Lu...

   Obudziłam się. Przez chwilkę delektowałam się czerwienią światła przechodzącego przez zamknięte powieki, a potem otworzyłam je. Nie pamiętałam prawie nic. Tyle, że spadałam i uderzyłam się w głowę. Tyle.
     Przede mną, na krześle, siedział wysoki blondyn. Metr osiemdziesiąt trzy "czystej głupoty", jak stwierdziła Myrta. Ale coś miał poza tą głupotą. Cóż to takiego?
   Postawione do góry włosy, oczy, które - kiedyś przysięgłabym, że niebieskie, a teraz nie zagwarantuję ci, że takie będą za pięć sekund - zmieniają kolor: raz intensywnie błękitnie, za chwilę fioletowe. Wcześniej się tak nie działo. O co chodzi? Malinowe usta, przebite czarnym kolczykiem. Po kiego? Głupi głosik w mojej głowie zapytał: Ciekawe, jak by się z takim całowało? Uciszyłam go natychmiast. Raz: to głupie, bo ja się w ogóle nie całowałam, dwa: o czym ty, do cholery, Lu, myślisz?! Ale przyznaję - po zmianie fryzury blondyn jest zdecydowanie ładniejszy. Wcześniej też był, ale w takich włosach mu o niebo lepiej.
    Ubrany był w czarny T-shirt, dopasowany na tyle, by można było zobaczyć, w prawdzie słabo, ale jednak zarys mięśni. Nigdy się nawet nie zastanawiałam, czy chodzi na siłownię. No ej, to, że się przyjaźnimy (no, teraz, wcześniej był kumplem od "pożycz długopis"), nie oznacza, że wiem o nim wszystko i że widziałam go bez koszulki bo tak nie było, eee... nie jest.
   Siedział i bawił się saszetką od herbaty w pół pustej szklance. Obijał ją o brzegi, robił "karuzelę", oplatał sznureczek wokoło ucha szklanki.
     Dopiero po chwili zauważył, że nie śpię i uśmiechnął się, ukazując rząd równych, białych zębów. To był Luke. Połowa dziewczyn w szkole zazdrości mnie i Myrcie, że on w ogóle z nami gada. A my co? Myrta go nie cierpi, ja natomiast nigdy nie zaliczałam go "do kandydatów na męża".  Zawsze na piedestale stał kruczowłosy William Canterville, więc blondyna nawet nie wpisałam w rejestr.  Chociaż po bliższym zastanowieniu... dlaczego tego nie zrobiłam?
 - Śpiąca Królewna wreszcie wstała! - zawołał kładąc  szklankę na ziemi, bo niczego innego nie było w pobliżu i przysunął krzesło bliżej łóżka.
 - Taaa... co się działo? Kompletnie nic nie pamiętam - potrząsnęłam głową, usiłując się rozbudzić.
 - Od kiedy?
 - Od uderzenia w głowę, do teraz - wyjaśniłam.
 - Więc... pomogłem ci wstać, ale ty straciłaś przytomność, więc musiałem cię nieść... - opowiedział mi ze szczegółami przebieg zdarzeń, który wydarzył się, kie byłam nieprzytomna, wpół przytomna i ponownie nieprzytomna.
 - Wow, dzięki... ale dlaczego ci się zmieniają oczy? - zapytałam na zakończenie opowieści.
   Luke uśmiechnął się.
 - Twoje też się zmieniają i to od lat. Szczerze? Sam chciałbym wiedzieć...
 - Chodzi o stężenie poziomu nadnaturalności w tym miejscu - odezwał się Mikołaj, wychylając się z uchylanych drzwi.
Nie ładnie tak podsłuchiwać...
 - Jest duże, co powoduje pobudzenie waszych mocy do działania.
 - A po ludzku? - zapytaliśmy równocześnie.
 - Jest tu dużo... hmm... powiedzmy - magii i to sprawia, że ta niezwykła część was zaczyna się ukazywać. Ty, Lu, widziałaś jego oczy na niebiesko, bo to twój ulubiony kolor i lubisz chłopaków o niebieskich lub szarych oczach - taa, ale po co on to mówi na głos?! - Myrta natomiast uwielbia czerwony. A jak wiecie, niebieski i czerwony dają fioletowy, więc takie też widzi. Zdjęcia zawsze dają kolor bardziej lubiany, czyli w waszym przypadku niebieski, a lustro - ten drugi.
 - Yhym - burknęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. Zauważyłam, że moja kostka nie jest już zabandażowana i że mogę nią poruszać. - Jak? - zapytałam blondyna.
 - Nie wiem, musiałem im ten jeden raz zaufać - Luke spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem.
 - Ząbek poszła z nimi śledzić sługusa Mroka, a Piadek pilnuje pałacu - usłyszeliśmy głos mojego ojca, rozmawiającego z Zającem.
 - Co? Kiedy wrócą? - zapytałam, kiedy stanął w drzwiach.
 - Długo ich nie będzie - poinformował.
 - Długo, to znaczy ile? - Luke uniósł brwi.
 - Od dwóch tygodni do miesiąca - spokój w głosie mojego ojca mnie denerwował.
 - A co z nami? - odezwałam się.
 - Zostaniecie tutaj i przyjmiecie poszerzenie mocy. Mrok o was wie.
 - To on żyje? - wypaliłam.
 - Myśleliśmy, że zginął, ale potem dotarło do nas, że przecież Mrok zawsze będzie istnieć. Cień pod drzewem, noc, zło w ludziach - to wszystko zawsze będzie istnieć i chociaż On jest bardzo osłabiony, znalazł inny sposób, żeby zbierać siły. Jego sługa, którego nazwaliśmy Kruk, to tak na prawdę nie sługa. Czarny Pan wstąpił w ciało jakiegoś chłopaka, by mieć do was dostęp - wyjaśnił Zając, stając zaraz za mojm ojcem w drzwiach.
 - A co z rodzicami i szkołą? - zapytał nerwowo Luke.
Wiedziałam, że to miało skłonić ich do zostawienia nas, bo on martwiący się o szkołę, to byłby cud.
 - Wybacz, ale ratowanie świata to priorytet - fuknął mój ojciec. -Nasz i Wasz, skoro jesteście naszymi dziećmi.
  Widać, też był zdenerwowany tym, co wyprawia Mrok.
 - Pogadam z twoją mamą, twoim tatą i mamą Myrty - spojrzał na mnie i na Luke'a.
    Postanowiłam się uspokoić i zapytać o coś ważnego. Ślepia całej czwórki patrzyły na mnie.
 - Na ile tu zostaniemy?
 - Nie wiem. Wrócicie na chwilę do siebie i zabierzecie niezbędne rzeczy. Trzymajcie się we dwójkę i nie odchodźcie od siebie dalej, niż na dwa metry. Powodzenia - powiedział Mikołaj i rzucił kulą, z pomocą której mieliśmy się przenieść.

***
   Dom Luke'a był spory, otoczony ogrodem. Przed chwilą wyszliśmy z mojego domu, a Luke szukał kluczy do swojego. Budynek zzewnątrz pomalowany był bladożółtą farbą, o brązowym dachu. Przypominał klasyczny, wiktoriański dworek z filmów. Jakieś dwa lata temu został ogrodzony białym płotem, a biała furtka bardzo mi się podobała. Tak naprawdę, to nigdy nie byłam w środku. Przed domem, czy w progu owszem, ale w głąb - nigdy. On u mnie był może ze trzy razy, jak przyszedł po zeszyt od matematyki i jak pomagał mi wejść do domu. No i z raz wcześniej, może dwa, nie więcej. U Myrty po raz pierwszy był wczoraj, idąc za jej głosem do kuchni... ona u niego, jak ja, nigdy. I choćby miało się walić i palić, nie wiem, czy by weszła. Ale odeszłam od tematu, więc...
     Przedpokój był długi, zakręcał przy końcu w prawo, wyłożony kremową boazerią. Zaraz na lewo była niewielka, czarno-biała kuchnia, obok łazienka, a nieco dalej, na prawo, łukowate przejście do salonu. Tam też się skierowaliśmy. W międzyczasie Luke zabierał swoje rzeczy. Stała tam czarna kanapa z czerwonymi i szarymi poduszkami, na przeciwko której stał spory telewizor. Nie znam się na calach ekranów, ale był duży. Na ciemnych panelach spoczywał biały, włochaty dywan, a zasłony okien wychodzących na ulicę były dopasowane do koloru poduszek i ścian.
    Nieco dalej, łączył się z jadalnią w beżu i drewna z wiśni. Jadalnia z kolei łączyła się ponownie, tym razem z korytarzem, gdzie były szerokie, białe schody z czarno-białą poręczą. Przyznaję, ładnie tu. Weszlismy po schodach i moim oczom ukazał się niewielki, niebieski korytarz, z którego wychodziło pięć par drzwi. Jak się domyślam, pokoje Luke'a, jego brata (tylko od taty, jego mama zmarła, podobnie jak poprzedni partner mamy blondyna, Dean Raven) Steve'a, ich taty, przypuszczalnie łazienka i garderoba, lub wejście na strych.
    Ku mojemu zdumieniu, pokój mojego przyjaciela był zadziwiająco czysty. Pomalowany był na zielono, czarno i niebiesko. Łóżko, nieco większe niż moje, otulone było czarną pościelą, a poduszki odziane w zielone i niebieskie poszewki. Nie dałam rady się powstrzymać i skoczyłam na łoże, co Luke skwitował uśmiechem.
   Nad posłaniem wisiały dwie deskorolki, jeden snowboard i jeden vaveboard. Natomiast na przeciwległej ścianie, co zauważyłam dopiero teraz, wisiała kolekcja gitar: czterech elektrycznych, dwóch akustycznych i jednej klasycznej. Trochę się na tym znam. Mój kuzyn próbuje zebrać zespół.
 - Grasz? - zapytałam, wskazując na nie wzrokiem.
   Skinął głową i wrócił do pakowania ubrań z czarnej szafy z fototapetą na drzwiach, przedstawiającą Londyn.
 - Nie wiedziałam - podniosłam się z łóżka.
 - Wielu rzeczy o mnie nie wiesz - puścił mi oczko i schylił się po leżącą pod łóżkiem torbę podróżną.
   Wtedy zauważyłam, że jedynie na czarmej etażerce panuje bałagan - kilka kostek do gry na gitzrze i dużo wypakowanych z pudełek strun. Cztery kostki i dwa nierozpakowane pudełka schował do bocznej kieszeni, a resztę wrzucił do szuflady.
   Wszystko upychał do torby, podobnie z resztą, jak wcześniej ja. Chwilę potem odwrócił się i rzucił:
 - Idziemy na dół.
      Wyszedł i zszedł do piwnicy, a ja oczywiście za nim. Było tam coś w rodzaju studia nagramiowego. Wszystko było czerwone lub czarne. Wow... na tym się nie znam, więc opisy stop. Zauważylam jedynie tablicę korkową, stolik, mikrofony, kanapę, dywan zakryty niemal w całości pogniecionymi kartkami, perkusję, kable, kable i jeszcze raz kable.
     Chłopak zabrał z czerwonej kanapy w centrum pomieszczenia futerał, a potem umieścił w nim gitarę elektryczną zabraną ze stołu. Uniosłam brew.
 - No co? Moja ulubiona. Nie wiemy, kiedy wrócimy - skwitował.
      Kiedy zapakował już długopisy i notes, ruszyliśmy do wyjścia. Opuściliśmy dom i transportowaliśmy się do Zająca z pomocą kuli od Northa.

    Oboje byliśmy wkurzeni, bo dali nam wspólny pokój. Właściwie, był tam tylko jeden i ukryty. Podobno wpakowano nas tam razem ze względu na bezpieczeństwo. Nie zmienia to faktu, że dzielę go z chłopakiem...
    Kolor - pomarańczowy. Okna - jedno, niewielkie, zasłonięte półkolistą, lodową barierą od zewnątrz. Łóżko - piętrowe, z jasnego drewna. Ja na dole, Luke na górze. Dwie szafy i drzwi do łazienki. W dodatku, pomieszczenie podłóżne i wąskie. Chcę do domu!!!

***
   Już od dobrych, dwóch godzin nie mogłam zasnąć. Wcześniej mój ojciec wparował do pokoju, próbując odetkać ucho. Powiedział, że Evangeline nie ucieszyła się na jego widok oraz, że "moja matka odchodziła od zmysłów", zastanawiając się, gdzie jestem. No taak...
Mój biedny ojciec musiał to tłumaczyć jej, pani Victorii i panu Roberto (mamie Myrty i tacie Luke'a). Byli od lat wtajemmiczeni w to wszysrko i nie raczyli nam powiedzieć... mam ochotę się na nich powydzierać!
   Kręciłam się i spoglądałam na wyświetlacz telefonu. Okazał się zbędny, bo tu kompletnie nie ma zasięgu. Ale eoem przynajmniej, która godzina, chociaż wpół do pietwszej nie pociesza. Westchnęłam. Ciekawe, gdzie jest teraz Myrta. Prewnie się skrada, albo ukrywa w towarzystwie Zębuszki. A ja tu muszę się męczyć z samymi facetami...
 - Luke? - szepnęłam.
 - Hmmm?
 - Śpisz?
    Usłyszałam, że się porusza i już po chwili jego głowa zwisała z góry.
 - No chyba nie, skoro co odpowiadam - uśmiechnął się, a ja wstałam i stanęłam przodem do łóżka, żeby móc z nim normalnie rozmawiać. - A co?
 - Nie mogę zasnąć - wyżaliłam się.
 - No to chodź tu - powiedział, jakgdyby nigdy nic i wskazał ruchem głowy na swoje łóżko.
 - CO? - spojrzałam na niego z wyrzutem.
    Przewrócił oczami.
 - Słyszałaś.
 - Ale nie uważasz, że spanie razem na jednym łóżku jest dziwne? - spytałam unosząc wysoko brwi.
   Zaśmiał się.
 - No przecież cię nie zgwałcę! No, chyba że być chciała...
 - Zboczeniec! - rzuciłam w niego swoją poduszką, a on ją zabrał. Udając obrażoną, zapasałam ręce.
 - A poważnie, kto powiedział, że będziemy spać? - zapytał.
  Uniosłam tym razem jedną brew. Jedyne, co przychodzi mi do głowy do robienia  n a   ł ó ż k u  oprócz spania jest chyba każdy wie co. A ja w najbliższym czasie nie zamierzam  t e g o  robić. Po za tym, chyba nie o to mu chodziło, prawda?
 - Możemy pbejrzeć film na tablecie, posłuchać muzyki albo coś - rozwiał moje wątpliwości.
   Wspięłam się po drabince i usiadłam po turecku obok niego.
 - Po co zrobiłeś sobie kolczyk? - zapytałam, payrząc na czarne kółko w jego wardze.
   Wzruszył ramionami.
 - Kolega miał, spodobało mi się, więc powiedział, gdzie robią je dość tanio. Coś w rodzaju impulsu. Tacie się nie spodobało, ale nie mógł mi go przecież wyrwać - uśmiechnęłam się.
 - Boli?
 - Co?
 - Przekłówanie - wytlumaczyłam.
 - Jak każde inne. Masz przekłute uszy więc wiesz - stwierdził.
 - Aha - odpowiedziałam jedynie.
    Niemal całą noc oglądaliśmy "Piratów z Karaibów: Klątwę Czarnej Perły". Jak ja uwielbiam Jacka Sparrowa!!!
   Potem, jakoś zasnęłam. A Luke? Nie wiem, ale puki co, wolę nie wiedzieć...

Nigdy nie poznamy kogoś do końca... w całości. 
Zawsze tylko jakąś część...

~~~~~~~~~~~~~~~~~
  No, moje pierwsze info pod rozdziałem :)
Wydaje mi się, że ten rozdział jest trochę nudny, ale musiałam dać kiedyś te informacje i opisy. No mamy w miarę Lukette monents. Mam nadzieję, że wam przypasuje. Nie był sprawdzany, więc przepraszam, jeśli znajdą się błędy czy złączone/przekręcone wyrazy.
Buziaki i do następnego :*
Lusia

wtorek, 26 maja 2015

Ważna informacja + pytanie

  To tak:

1. Nie ma mnie całą środę, cały czwartek i cały piątek, więc nic się nie pojawi, chyba, że w hotelu będzie Wi-Fi. Wtedy może tak. W sobotę się zobaczy, ale raczej też, bo będę odpoczywać. Powód? Wycieczka.

2. Pytanie: wolicie Lukette czy Lukeyleen? (Luke + Lu czy Luke + Myrta)
Z góry mówię, pojawią się oba, ale jedno zostanie na dłużej. Już poznałam jedną opinię, więc teraz chcę wasze. 

3. Aha - to, że nasz Luke i Luke Hemmings (członek 5 Seconds Of Summer) posiadają ten sam wygląd, to czysty przypadek. Baaaardzo długo szukałam odpowiednika dla naszego Luke'a, więc to na prawdę przypadek, że obaj noszą imię "Luke" ( aczkolwiek, fajny przypadek ;) )

4. Z racji, że coś za dużo tych chłopaków (Luke, Christian, Harry i Will), postanowiłam poszerzyć grono postaci. Dlatego spodziewajcie się nowej osóbki, w nowej zakładce (sądzę, że do tego czasu zdołam zrobić zakładki z bliźniakami).

To by było na tyle, a rozdział następny napisany do połowy, więc raczej już w poniedziałek będzie :)
Lusia

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 6 "Sługa Mroka"

M&L: Cześć!
L: Długo nad tym rozmyślałyśmy...
M: Rozmyślałyśmy? Powiedziałaś tak i koniec!
L: Ciiii! Więc, jak mówiłam, postanowiłyśmy...
M: ... pozwolić opisać coś temu przygłupowi...
L: Ona chciała powiedzieć: Luke'owi.
M: Nie chciała!
L: Cisza! Więc się nie dziwcie :)
M: Ta, ale dlaczego w moim rozdziale?
L: Bo był ze mną, więc bez sensu opisywać to samo z dwóch perspektyw!
M: No może...

Oczami Myrty...

 - Cholera jasna, gdzie oni są! - krzyknęłam.
   Jestem prawie pewna, że wydeptałam wgłębienie w podłodze Zębowego Pałacu.
 - Spokojnie, Myrta - powiedział Harry.
   Jego brat bliźniak, Christian siedział cicho, zupełnie, jakby odpłynął.
   Zostałam porwana wbrew mojej woli przez własnego ojca. Odstawił mnie do Zębuszki, gdzie spotkałam obu czarnowłosych, synów Piaskowego Ludka. Spotkaliśmy się już raz, w domu Mikołaja, ale nie było okazji porozmawiać. Więc teraz, w miarę się ze sobą zapoznaliśmy. Spoko goście. Czarne włosy, opaleni, mają ładne oczy. W życiu bym nie nazwała ich synami piaska.
 - Mieli być godzinę temu! - jęknęłam, rozmasowując zdrętwiałą rękę. Nawet nie wiedziałam, że miałam ją na głowie.
 - Może coś się przedłużyło? - zgadywał Harry.
 - Ale że aż godzinę? - posłałam mu bezsilne spojrzenie.
 - Siadaj wreszcie, bo zaraz wydeptasz dziurę! - odezwał się dotychczas milczący Christian, wskazując na krzesło.
    Przyznaję, wnętrze pałacu było bardzo ładne, ale brakowało mi tu kanapy. Posłusznie usiadłam na zdobionym krześle przy okrągłym stoliku na jednej nóżce. Zostały dwa wolne miejsca. Dla Lu i Luke'a. Nie, nie martwiłam o tego błazna, tylko o Lulette. A on ma sprawić, żeby przeżyła, a dalej jego los zupełnie mnie nie obchodzi. No, może odrobinę. Kogoś muszę wkurzać.
 - Jestem! - zawołała Wróżka, niosąc tacę z herbatami.
 - Dziękuję - powiedziałam, patrząc w jej fioletowo różowe tęczówki. A niech cię! Luke ma takie same! Czy to do diabła musi mnie prześladować nawet, jeżeli nie ma go w pobliżu?
   Wzięłam od niej szklankę z ciepłym napojem i upiłam łyk. A gdyby tak związać Luke'a i wrzucić do wody..? Przeżyłby?
 - Ej, ej, ej, ej! - zawołał Harry, a ja podniosłam na niego wzrok i ze śmiechem wypuściłam wzięty łyk z powrotem do szklanki. Parsknęłam śmiechem.
 - Przepraszam - zachichotałam.
   Brunet był obwiązany bluszczem, uniemożliwiającym mu napięcie się. Od stóp do głów oplątały go pnącza. Chris rozbawiony tą sytuacją, zakrztusił się herbatą, ale na szczęście nic mu nie było
    Nawet nie zauważyłam, kiedy to zrobiłam. Próbowałam się skupić na odplątaniu go, ale ciężko to szło.
 - Właśnie po to chcieliśmy was do siebie zabrać - wyjaśniła Zębuszka, niosąc tym razem tackę z babeczkami.
 - Ma pani rację, nie kontrolujemy tego.
 - Tak, Christianie, ale to normalne. Właściwie... mieliśmy przekazać wam to wszyscy wszystkim, ale z powodu spóźniania się mojego syna i Lu, chyba zdradzę wam to teraz - położyła tacę na stół i głęboko westchnęła. - Ach, co do nich, to wasz ojciec - skierowała wzrok na bliźniaków - powiedział, że nie przyjdą.
   Poderwałam się gwałtownie z krzesła.
 - Dlaczego? Coś się stało?
    W tej sekundzie spojrzałam tam, gdzie wszyscy. Za oknem stała jakaś postać. Czarne włosy, choć lepiej rzec: krucze, blada cera, niebieskie oczy. Kogoś mi przypomina. Tylko to wydanie jest jakieś makabryczne! Wygląda, jak trup.
 - O tym właśnie mieliśmy wam powiedzieć... - Zębuszka wzdrygnęła się.
 Muszę sobie przypomnieć, kto to jest...
 - Will - szepnęłam z przerażeniem.

L: ... i TAM DAM DAM!

 Oczami Luke'a...

     Uniosłem moją przyjaciółkę lekko do góry, by się podnieść. Jęknęła, złapała się za bok i powiedziała, że nie wstanie. Wyślizgnąłem się spod niej i łapiąc ją najpierw za ramiona, a potem zarzucając jedno z nich na swój kark podniosłem ją do pozycji stojącej. Ale jak na złość, straciła przytomność w tej oto chwili i opadła bezwładnie.
 - Do diabła! - warknąłem i wziąłem ją na ręce. Na szczęście jest leciutka. Nie mam bladego pojęcia, gdzie kończy się ten tunel, więc jej waga zdecydowanie ułatwia sprawę.
    Nie powiem, że było mi wygodnie. Brązowe włosy Lu łaskotały mnie w rękę, a brak możliwości odgadnięcia ich był niezwykle irytujący. Szedłem prosto w stronę, z której dochodziło światło i już miałem się zastanawiać, czy przypadkiem nie umarliśmy, kiedy to przede mną stanęło królicze monstrum. Było to tak niespodziewane, że stłumiłem krzyk, a puls przyspieszył. Spowodowało to obudzenie się Lu. Tak, zdawałem sobie sprawę, że moje serce dudniło przez parę sekund w zawrotnym tempie, ale teraz zwalniało.
 - Luke? - była wpół śpiąca.
 - Tak - odpowiedziałem uśmiechając się.
 - Oczy ci zmieniają kolor, wiesz?
    Miałem szczerą ochotę się roześmiać. Nie pyta, gdzie jest, co się stało czy co tu robi, tylko informuje mnie, że mi się kolor oczu zmienia..!
 Chwila... że jak?!
 - Dobrze się czujesz? - zapytałem, odstawiając ją na ziemię, a za pytanie oberwałem łokciem w brzuch.
 - Ja mówię serio! - zachwiała się na nogach i gdyby nie ja, leżałaby teraz plackiem na ziemi.
    Spojrzałem na Zająca, który stał i się gapił.
 - Ona mówi serio - powiedział tylko, a ja zgromiłem go spojrzeniem. Później wyjaśnimy sprawę moich tęczówek.
 - Co mam z nią zrobić? - zapytałem błagalnie, kiedy szatynka zaczęła się wyrywać. Zdecydowanie nie powinna spadać z większych wysokości.
 - Jaack?! - zawołał.
 
     Niedługo potem, Zając zarządził, że nie pójdziemy do Zębuszki. Stwierdzili, że zbyt mocno się uderzyła i nie jest w stanie funkcjonować. Odstawili ją do pokoiku, w którym stało jedynie łóżko oraz krzesło, na którym siedziałem. Ściany były bladożółte, a pościel na przypominającym szpitalne łóżku - biała. Drzwi stare, z pomarańczową, nieregularną szybą u góry. Zero okien. Posłanie stało bokiem do ściany, pośrodku niej. Było odwrócone tak, że jak się na nim leżało, to nogami w stronę drzwi.
 - Kawy? Herbaty? A może wody? - zapytał białowłosy mężczyzna, zaglądając przez uchylone drzwi.
   Klasyczne pytanie. Miałem ochotę warknąć "NIC", ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.
 - Herbaty.
    Siedziałem i czekałem, aż Lu się wybudzi. Chcieli mnie odprawić, ale jakoś nie ufałem im. Wolałem sam jej pilnować.

Rzeczy najmniejsze przesądzają o rzeczach majwiększych...

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 5 "Sztuka rozejmu"

 Oczami Lu...

   Najgorszy dzień EVER! Jak podejrzewałam, skręciłam kostkę, co uniemożliwiało mi wychodzenie z domu przez najbliższy miesiąc. Oczywiście, do szkoły trzeba - z kulami. W dodatku, jak wróciłam, zaczęłam się martwić o trójkę w domu obok. Przecież oni RAZEM w jednym domu to naprawdę niebezpieczne! Żyją? A może coś się stało? Kogoś kopnął prąd? Albo Phil spadł z krzesła? A może kot spłonął?
 - Mamo! - krzyknęłam i ruszyłam o kulach ku drzwiom i schodom.
 - Hm? - mama wyszła z salonu i zauważyłam, że ściąga kurtkę. Pewnie była w sklepie. Ja odkąd wróciliśmy nie ruszyłam się z pokoju.
Powstrzymała mnie ręką przed dalszym schodzeniem na dół.
 - Mogę iść do Bennettów? - zapytałam z maślanymi oczkami.
 - Nie - odpowiedziała tonem, który nie znosi sprzeciwu, ale ja próbowałam dalej.
 - Ale co, jak im się coś stało...? - nalegałam.
 - Na pewno nic im nie jest. Inaczej nie rzucaliby się śnieżkami przed domem.
   Co? Ruszyłam pędem (jakim pozwalały mi iść kule) w stronę okna, wychodzącego od strony domu Bennettów. Spojrzałam przez okno pełna zdumienia. Rzeczywiście. Cała trójka świetnie bawiła się w śniegu! Moment... Luke ją łaskocze? Chyba... a ona nie protestuje, tylko się śmieje? Czy ja o czymś nie wiem!? Jak mogli mi nie powiedzieć?!
 - Wychodzę! - krzyknęłam, kiedy po pięciominutowej tułacze wreszcie dotarłam do drzwi. Moja mama spojrzała na mnie. - Przeżyję! Tylko koniecznie muszę się o czymś dowiedzieć! - odparłam na nieme pytanie i zatrzasnęłam drzwi.
     Zanim dotarłam do drzwi, zdążyli wejść do środka. Słyszałam jednak śmiech.
    Zapukałam. Otworzył mi rozbawiony Luke.
 - Hej - powiedziałam.
 - O, cześć.
     Nie musiałam nic mówić, bo zamiast pozwolić mi samej dojść do salonu, wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę. Myrta od razu mnie przytuliła, a ja szepnęłam jej do ucha, że nie ma to jak zgrywać bohatera. Potem blondyn zawrócił po zostawione przy drzwiach kule.
 - Z czego tak się śmialiście? - zapytałam całą trójkę. - Słychać was było na dworze.
 - Zapytałem, czy są parą - powiedział mały. - Odpowiedzieli...
 - Oczywiście, że nie - dokończył Luke.
 - Ale dlaczego? - zapytał Philip.
 - Bo ona mnie tak jakby nienawidzi - wytłumaczył, a potem teatralnym szeptem dodał: - Już szybciej byłbym z tą drugą.
    Mały zachichotała, a ja i moja przyjaciółka pokręciłyśmy głowami.
 - Serio, jak widziałam was przez okno, to można było uznać was za parę - powiedziałam.
 - Rozejm na czas opieki - wyjaśniła Myrta.
 - Nie musisz się martwić,  jutro wszystko wróci do normy - "uspokoił" Luke(Myrta: mówiłam, że potrafi pocieszyć!).
 - Tiaaa... nie ukrywam, że dziwnie, jak się nie kłócicie.
 - Bardzo dziwnie - zawtórowali wszyscy troje w tym samym czasie.

   Po przyjściu państwa Bennett, poszliśmy do domów. Oczywiście, byli zaskoczeni zastając w swoim domu jeszcze mnie, ale powiedziałam, że musiałam sprawdzić, czy żyją. Więc rozeszliśmy się. Z tym, że Luke mnie odprowadzał.
 - Lubisz ją - powiedziałam, kiedy doczołgałam się do swojej bramy.
 - Trochę - zawahał się.
 - Luke... - spojrzałam na niego spode łba, dając znak, że wiem, że kłamie.
 - Dobra, tak. - Odpowiedział szybko, a ja postanowiłam go pomęczyć.
 - Tak co?
 - Tak, lubię ją - powtórzył z irytacją. - Tyle, że ona mnie nie cierpi, a ja mam dość tego, że musisz słuchać tych kłótni.
 - Chwała Bogu! Ktoś o mnie pomyślał! - zawołałam wpatrując się w niebo.
   Spiorunował mnie wzrokiem.
 - Nie myśl, że mi się podoba... Znaczy, ładna jest, ale nie o to chodzi - oj, Luke. - Po prostu... skoro jesteś ty, ja i ona, to miło by było, gdybyśmy byli w zgodzie. Tak myślę.
 - Też tak uważam - odpowiedziałam. - Jednak Myrta to Myrta i jej decyzję o chorym nienawidzeniu cię może zmienić tylko ona sama...
    Otrzepałam się. Zrobiło się zimno. Zupełnie nagle. Z ust blondyna wydobywał się duży obłok pary.
 - C-co j-jest? - zapytał, szczękając zębami.
 - N-n-nie wiem-m-m...
    Chodnik, ulicę oraz ogrodzenie mojego podwórka zaczął pokrywać szron. Pojawił się śnieg. Wiał wiatr i niespodziewanie rozpętała się zamieć. Nie widziałam nic. Odszukałam ręką Luke'a, a on objął mnie ramionami. Tak było nieco cieplej. A potem zapadła się pod nami ziemia. Spadałam. Spadaliśmy. Zaczęło być mi cieplej. Ostatnie co z wtedy pamiętam, to że spadłam  na swojego... przyjaciela(?) chyba mogę go tak nazwać, ktoś pomógł mi się podnieść i że straciłam przytomność.

 Pragnienie cudu jest najwyższą niezgoda na rzeczywistość...

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 4 "Panna Mądralińska i Pan Kotek"

Oczami Myrty...

   Śnieg. Lu nienawidzi zimy, a ja dokładnie tak samo. Same minusy - zimno, szybko się ściemnia, Luke chodzi z nami do szkoły, trzeba zakładać na siebie wiele warstw.
   Minął czas, który dał nam Mikołaj, nikt się nie pokazał, żadne z nas o tym nie wspominało, a ja utwierdzałam się w przekonaniu, że to tylko głupi sen. Na moje myślenie nie miało wpływu ocieplanie się w miejscu, w którym jestem, rozmawianie o tym z Lu i Luke'em oraz podejrzany wzrost zwiędłych kwiatów pod moim parapetem.
   Oto dzień, w którym Myrtayleen Hare zgodziła się na bycie niańką...
   Siódmy grudnia. Niby zwykły dzień, przeciętny, nic nadzwyczajnego. Ale. Wyszłam przed mój dom, ubrana tak grubo, jak tylko  się dało, owinięta szalikiem po same uszy i usiadłam na werandzie, czekając na Lu i Luke'a. Mieliśmy iść na lodowisko (durnia pomysł).
W końcu kątem oka dostrzegłam pana Bennetta, który biegł bardzo szybko i gwałtownie zahamował, zatrzymując się przed moim domem. Zapewne mnie zauważył.
 - Dzień dobry! - zawołałam.
   Mężczyzna przeszedł przez bramę i stanął obok mnie.
 - Hej, Myrto, masz może dzisiaj trochę czasu? - powiedział w przerwach miedzy wdechami i wydechami.
 - Miałam iść na lodowisko z Lu i...
    Dokładnie w tej chwili spostrzegłam, że moja przyjaciółka zmierzała w moim kierunku kulejąc, podtrzymywana przez tego blondaska. A on... zdaje się zmienił fryzurę i sprawił sobie kolczyk w wardze... chyba, że jestem ślepa.
 - Co się stało? - krzyknęłam do nich, kiedy pan Bennett również skierował wzrok tam, gdzie ja.
 - Lulette się poślizgnęła przed chwilą na schodach - odpowiedział mi Luke. - Chyba coś sobie zrobiła w kostkę.
   No tak, podejrzenie słuszne, bo chociaż ta szalona osóbka potrafi histeryzować z byle powodu, ale nigdy nie kłamała w takich sprawach.
 - Nici z łyżew - posłała mi przepraszające spojrzenie.
Stanęłam obok nich i przypomniałam sobie o mężczyźnie, ale Lu była szybsza:
 - Pan coś chciał, panie Bennett? - zapytała, chociaż wiedziała, o co chodzi.
 - Zapytać, czy ty albo Myrta nie zostałybyście z Philipem - odpowiedział mężczyzna. - Na trzy godziny, może mniej. Musimy jechać z żoną do urzędu.
      Otworzyłam moje oczęta szerzej. Ja?! Ja się nigdy, NIGDY nie opiekuję dziećmi! Nie wiem w ogóle, skąd podejrzenia, że dałabym radę!
     Zaczęłam owijać swoje blond włosy wokół palca, czekając na rozwój wydarzeń.
 - Z chęcią, panie Bennett - odpowiedziała moja przyjaciółka.- Ale sama potrzebuję pomocy, chyba zwichnęłam nogę i ...
 - Myrta, może ty byś z nim została? - zaproponował Luke, za co miałam mu ochotę szczerze przywalić.
 - Ja... - zaczęłam się jąkać. - Ja... ja... nie potrafię...
 - Dasz sobie radę - marna próba pocieszenia, idioto!
 - Jeśli nie chcesz, to nie musisz, ale to naprawdę ważne... - pan Bennett zrobił smutną minę, a ja nawet nie zdając sobie z tego sprawy, pokiwałam głową na tak.
 - Mogę z nim zostać - powiedziałam.
 - Dziękuję! Dziękuję! - zawołał mężczyzna. - Przyjdź o czwartej.
 - Dobrze - odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem, a kiedy ojciec dziecka, które miałam niańczyć zniknął wreszcie z pola widzenia, zaczęłam jęczeć i wydawać odgłosy "płaczopodobne". Ja nie chcę! W co ja się wpakowałam...
      Lu pokuśtykała do mnie i usiadła obok.
 - Ej, on ma osiem lat, spokojnie... - zaczęła mówić, ale ja jej prawie nie słuchałam. - Sam się sobą zajmie. Jedyne, co będzie twoim zadaniem, to dać mu jeść - mrugnęła do mnie, a ja odpowiedziałam skrzywioną miną.
 - Ty co się gapisz!? - wrzasnęłam na Luke'a. - Sam mnie w to kretynie wpakowałeś! - nagle mnie oświeciło. - A wiesz cooooo? - rozjaśniły mi się oczy i pobiegłam do domu z genialnym pomysłem, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Wiatr wpadł do środka i trochę śniegu z werandy wsypało się do wnętrza.
    Wbiegłam do domu i odszukałam w telefonie stacjonarnym na przedpokoju numer Bennettów. Odebrał kobiecy głos.
 - Dzień dobry, pani Bennett! - powiedziałam do słuchawki.
 - O, witaj Myrto! Jamie powiedział mi, że zostaniesz z Philpem, bardzo ci za to dziękuję - powiedziała kobieta. Mogę przysiąc, że się uśmiecha.
 - Nie ma za co, proszę pani. Chciałam się tylko zapytać... czy mogę wziąć ze sobą Luke'a?
 - COOOOOOOOOOOOO!? - usłyszałam głos z zewnątrz i za mną pojawił się ten oto chłopak, próbując zabrać mi telefon.
 - Oczywiście! - zawołała kobieta. - Pozdrów go ode mnie! - dodała i się rozłączyła.
     Odłożyłam telefon na miejsce i spojrzałam na zagniewanego Luke'a.
 - Idziesz ze mną! - uśmiechnęłam się i pokazałam mu język.
 - Nigdzie nie idę! - zaprzeczył.
 - Pani Bennett była zadowolona z tej propozycji - mówię mu, wycofując się w kierunku wyjścia z domu. - Wiesz, pobawicie się, jak to chłopcy, weźmiesz go na deskę... - zaczęłam wymieniać ze śmiechem, w końcu uciekłam i schowałam się za Lu (Lu: punkt za pomysłowość!).
 - I? - zapytała dziewczyna.
 - Wiesz co? Ta wariatka wrobiła mnie w pilnowanie dzieciaka! - powiedział blondyn i usiadł obok niej, dostrzegając mnie kątem oka i uśmiechając się pod nosem. Ej!
 - Aż taki z niego dzieciak nie jest...
 - Ale jednak -  wtrąciłam, wstając.

***

 - W lodówce są czekoladki, poczęstujcie się - powiedziała pani Bennett tuż przed zamknięciem drzwi, a my podziękowaliśmy.
    Tuż przed przybyciem tutaj pomagałam przyjaciółce przemieszczać się po domu do czasu, aż nie wróciła jej mama, która specjalnie zwolniła się z pracy, by pojechać z nią do szpitala. Potem wraz z tym czymś poszliśmy do Bennettów.
 - Więc... - zaczęłam.
 - Co zazwyczaj robi Lu, kiedy się tobą opiekuje? - zapytał za mnie Luke.
 - Najczęściej? Oglądamy razem seriale - odpowiada Philip.
     Blondyn zaczął klnąc pod nosem.
 - A mniej częściej? - zapytał.
 - Am... gramy w gry video, ale ona nie bardzo to lubi.
 - Jakie masz? - oczy od razu mu rozbłysły i odeszli do salonu rozmawiając o grach, co mnie w ogóle nie interesowało. Ach, ci chłopcy.
     Lu poleciła mi poczytać, więc sama usiadłam w kuchni i zaczytałam się w tej niesamowicie wciągającej historii. Co jakiś czas sprawdzałam, czy oboje tam żyją, ale na szczęście wszystko było z nimi w porządku. Co jakiś czas Herieoni, kotka państwa Bennett plątała mi się między nogami i miauczała, ale udało mi się ją zignorować. Kiedy główni bohaterowie książki mieli zostać porwani, usłyszałam krzyk.
 - Cholera!
 - Luke, jak ty się wyrażasz!? - krzyknęłam zaraz, po czym zamknęłam książkę i ruszyłam do salonu.
 - On... on... on wygrał wszystkie rundy! - powiedział do mnie, a potem odwrócił się do chłopaka ze słowami i rozłożonymi rekami: - JAK?
    Ja tylko się roześmiałam. Luke stwierdził, że zrobi sobie przerwę i wziął kota na kolana. Kicia skuliła się w kłębek, a uwielbiający koty chłopak zaczął drapać ją za uszkiem, zyskując mruczenie.
 - Ej, Panie Kotku, ty miałeś się zajmować Philipem, kot sobie poradzi sam - powiedziałam.
 - Oj, wybacz, Panno Mądralińska, ale teraz twoja kolej - uśmiechnął się kpiąco, i zaczął bawić się z Herie.
 - Drapnij go - szepnęłam do kotki przez zaciśnięte zęby.
Prążkowana kicia nie usłuchała i zaczęła się łasić do chłopaka. Gdzie tu kobieca solidarność? Na przekór emocjom uśmiechnęłam się do Philipa, zajętego jedzeniem frytek:
 - Co byś chciał robić? - zapytałam.
 - Wyjść na dwór i może pozjeżdżać na sankach - odparł bez namysłu.
 - Super - rzekłam bez emocji i poinformowałam debila zajętego kotem, że wychodzimy.
    Droga na najbliższą górkę w cale nie była okropnie długa, ale kiedy Philip dobrze bawił się z kolegami, ja stałam i marzłam. nawet nie miałam kogo powyzywać.
   Wyciągnęłam smartfona i spojrzałam na wyświetlacz. Jeszcze koło pół godziny. Jak to szybko zleciało.
 - Phil, idziemy do domu! - zawołałam, wypuszczając obłoczek białej pary.
     Chłopczyk niechętnie pożegnał się z przyjaciółmi, zjechał ze szczytu górki i znalazł się tuż obok mnie, gotowy do drogi powrotnej.
     Kiedy wracaliśmy, zaczęło sypać, wiec przyspieszyliśmy korku.Kiedy tylko otworzyłam drzwi domostwa państwa Bennett, doszedł mnie przepiękny zapach lazanii. Niesiona (podobnie jak Philip) zapachem w stronę kuchni szybko ściągnęłam buty przy wejściu, a kurtkę, czapkę i szalik po drodze.
 - Lazania! - zawołał Luke i już po chwili wyszedł nam na przeciw z dwoma długimi talerzami pełnymi mojej ulubionej potrawy.
 - Skąd się tu wzięła? - zapytałam tępo.
 - Upiekłem - odpowiedział z uśmiechem, stawiając talerze na stole w jadalni, a ja położyłam widelce.
 - Nie ma tam trutki? - upewniłam się, siadając do stołu.
 - Nie... - roześmiał się. - Chociaż...
    Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem, a on rzucił tylko "żartuję".

     Zabraliśmy się za jedzenie i muszę przyznać, że było pyszne. Ba, chyba najlepsza lazania, jaką w życiu jadłam! Ale oczywiscie nie przyznam tego, nie ma mowy!
 - Nie wiedziałam, że potrafisz zrobić cokolwiek związanego z jedzeniem - powiedziałam szczerze.
 - Wielu rzeczy o mnie nie wiesz - uśmiechnął się tylko. - Smakuje? - zapytał po chwili nas oboje.
 - Najlepsza lazania, jaką jadłem! - odpowiedział Philip z pełną buzią. Uśmiechnęłam się, po powiedział dokładnie to, co przed sekundą pomyślałam.
 - Całkiem znośne - odpowiedziałam jedynie, ale i to starczyło Luke'owi, więc siedział potem w bananem na twarzy, a ja jakoś nie widziałam szczególnej potrzeby go ścierać...

Ważny jest postęp, a nie tempo...