piątek, 22 maja 2015

Rozdział 5 "Sztuka rozejmu"

 Oczami Lu...

   Najgorszy dzień EVER! Jak podejrzewałam, skręciłam kostkę, co uniemożliwiało mi wychodzenie z domu przez najbliższy miesiąc. Oczywiście, do szkoły trzeba - z kulami. W dodatku, jak wróciłam, zaczęłam się martwić o trójkę w domu obok. Przecież oni RAZEM w jednym domu to naprawdę niebezpieczne! Żyją? A może coś się stało? Kogoś kopnął prąd? Albo Phil spadł z krzesła? A może kot spłonął?
 - Mamo! - krzyknęłam i ruszyłam o kulach ku drzwiom i schodom.
 - Hm? - mama wyszła z salonu i zauważyłam, że ściąga kurtkę. Pewnie była w sklepie. Ja odkąd wróciliśmy nie ruszyłam się z pokoju.
Powstrzymała mnie ręką przed dalszym schodzeniem na dół.
 - Mogę iść do Bennettów? - zapytałam z maślanymi oczkami.
 - Nie - odpowiedziała tonem, który nie znosi sprzeciwu, ale ja próbowałam dalej.
 - Ale co, jak im się coś stało...? - nalegałam.
 - Na pewno nic im nie jest. Inaczej nie rzucaliby się śnieżkami przed domem.
   Co? Ruszyłam pędem (jakim pozwalały mi iść kule) w stronę okna, wychodzącego od strony domu Bennettów. Spojrzałam przez okno pełna zdumienia. Rzeczywiście. Cała trójka świetnie bawiła się w śniegu! Moment... Luke ją łaskocze? Chyba... a ona nie protestuje, tylko się śmieje? Czy ja o czymś nie wiem!? Jak mogli mi nie powiedzieć?!
 - Wychodzę! - krzyknęłam, kiedy po pięciominutowej tułacze wreszcie dotarłam do drzwi. Moja mama spojrzała na mnie. - Przeżyję! Tylko koniecznie muszę się o czymś dowiedzieć! - odparłam na nieme pytanie i zatrzasnęłam drzwi.
     Zanim dotarłam do drzwi, zdążyli wejść do środka. Słyszałam jednak śmiech.
    Zapukałam. Otworzył mi rozbawiony Luke.
 - Hej - powiedziałam.
 - O, cześć.
     Nie musiałam nic mówić, bo zamiast pozwolić mi samej dojść do salonu, wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę. Myrta od razu mnie przytuliła, a ja szepnęłam jej do ucha, że nie ma to jak zgrywać bohatera. Potem blondyn zawrócił po zostawione przy drzwiach kule.
 - Z czego tak się śmialiście? - zapytałam całą trójkę. - Słychać was było na dworze.
 - Zapytałem, czy są parą - powiedział mały. - Odpowiedzieli...
 - Oczywiście, że nie - dokończył Luke.
 - Ale dlaczego? - zapytał Philip.
 - Bo ona mnie tak jakby nienawidzi - wytłumaczył, a potem teatralnym szeptem dodał: - Już szybciej byłbym z tą drugą.
    Mały zachichotała, a ja i moja przyjaciółka pokręciłyśmy głowami.
 - Serio, jak widziałam was przez okno, to można było uznać was za parę - powiedziałam.
 - Rozejm na czas opieki - wyjaśniła Myrta.
 - Nie musisz się martwić,  jutro wszystko wróci do normy - "uspokoił" Luke(Myrta: mówiłam, że potrafi pocieszyć!).
 - Tiaaa... nie ukrywam, że dziwnie, jak się nie kłócicie.
 - Bardzo dziwnie - zawtórowali wszyscy troje w tym samym czasie.

   Po przyjściu państwa Bennett, poszliśmy do domów. Oczywiście, byli zaskoczeni zastając w swoim domu jeszcze mnie, ale powiedziałam, że musiałam sprawdzić, czy żyją. Więc rozeszliśmy się. Z tym, że Luke mnie odprowadzał.
 - Lubisz ją - powiedziałam, kiedy doczołgałam się do swojej bramy.
 - Trochę - zawahał się.
 - Luke... - spojrzałam na niego spode łba, dając znak, że wiem, że kłamie.
 - Dobra, tak. - Odpowiedział szybko, a ja postanowiłam go pomęczyć.
 - Tak co?
 - Tak, lubię ją - powtórzył z irytacją. - Tyle, że ona mnie nie cierpi, a ja mam dość tego, że musisz słuchać tych kłótni.
 - Chwała Bogu! Ktoś o mnie pomyślał! - zawołałam wpatrując się w niebo.
   Spiorunował mnie wzrokiem.
 - Nie myśl, że mi się podoba... Znaczy, ładna jest, ale nie o to chodzi - oj, Luke. - Po prostu... skoro jesteś ty, ja i ona, to miło by było, gdybyśmy byli w zgodzie. Tak myślę.
 - Też tak uważam - odpowiedziałam. - Jednak Myrta to Myrta i jej decyzję o chorym nienawidzeniu cię może zmienić tylko ona sama...
    Otrzepałam się. Zrobiło się zimno. Zupełnie nagle. Z ust blondyna wydobywał się duży obłok pary.
 - C-co j-jest? - zapytał, szczękając zębami.
 - N-n-nie wiem-m-m...
    Chodnik, ulicę oraz ogrodzenie mojego podwórka zaczął pokrywać szron. Pojawił się śnieg. Wiał wiatr i niespodziewanie rozpętała się zamieć. Nie widziałam nic. Odszukałam ręką Luke'a, a on objął mnie ramionami. Tak było nieco cieplej. A potem zapadła się pod nami ziemia. Spadałam. Spadaliśmy. Zaczęło być mi cieplej. Ostatnie co z wtedy pamiętam, to że spadłam  na swojego... przyjaciela(?) chyba mogę go tak nazwać, ktoś pomógł mi się podnieść i że straciłam przytomność.

 Pragnienie cudu jest najwyższą niezgoda na rzeczywistość...

2 komentarze:

  1. Ja nie mo ge ale faj nie! Czy ten pan i pani są w sobie zakochani? No nie moge a gdzie oni są? Kryjuwka mroka? Skoro strażnicy mają potomków to znaczy że on też? Lu będzie chodzić z jego synem? Są u zajączka? Tyle pytań a i wygrałaś ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. JEJ! ROBIMY NALEŚNIKI Z LUKE'A!

    OdpowiedzUsuń