wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 18 "Witamy w Londynie!"

Oczami Myrty...

   Od tamtej niezręcznej sytuacji nie rozmawiałam z Harrym. Z Christianem również. Brakowało mi tego. Nawiązałam za to bardzo dobre relacje z mamą Luke'a. Potrzebowałam móc z kimś porozmawiać. Czułam się jednak dalej samotna.
    Dochodziła dwudziesta. Byliśmy już w okolicach Londynu. W zasadzie pierwszy raz podczas całej tej podróży dopadł nas deszcz ze śniegiem. Moje fioletowe, śliczne futro, które zaakceptowałam w stu procentach mokło. Czułam się jak pies, który wpadł do rzeki. Zdecydowanie, zające nie lubią wody.
       Kiedy tylko dotarliśmy do granic miasta, zaczęła się prawdziwa ulewa. Co chcilę otrzepywałam uczy, albo trzebałam się (kto ma królika, wie, jak to wygląda).
 - Witamy w Londynie! - powiedziałam wpół wesoło. Zawsze chciałam tu pojechać. W zasadzie, to jestem pierwszy raz w Anglii.
     Wróżka zaśmiała się. Zanim w ogóle zdążyłam się zorientować, byliśmy w centrum. Z wystaw machały do nas niepodobne podobizny Mikołaja, renifey, bawłanki, choinki... Widać Londyn uwielbia święta. Uśmiechałam się do dzieci i ich mam, które mimo późnej godziny w pośpiechu biegały od sklepu do sklepu. No tak, przecież za równo dziesięć dni Boże Narodzenie. A za dziewięć - urodziny Lu. I znów obiła się o mnie fala samotności.
 - Co jest? - zapytała Ząbek, zwalniając tempa. Uświadomiłam sobie, że i Will się zatrzymał.
    Rozejrzałam się po mieście. Wysoko nad moją głową migotała tarcza zegarowa Big Bena.
 - Nic mi... A właściwie, jest - nie było sensu kłamać. - Chodzi o to, że święta zawsze spędzałam z rodziną. A teraz... - głos mi się załamał.
   Wróżka przytuliła mnie. Ona chyba także nie widziała sensu okłamywania mnie tekstami typu ,,Wrócimy do domu", ,,Będziesz na świętach", ,,Nie martw się", ,,Wszystko będzie dobrze".
 - Trzeba mieć nadzieję - wyszeptała jedynie i puściła mnie.
 - Ja już jej chyba nie mam... - stwierdziłam szeptem, a ona chyba mnie nie usłyszała.
    Will znów ruszył pędem.

   Pół godziny temu Canterville zaczął zwalniać. Szliśmy teraz powoli, co chwila gubiąc go z oczu. Byłam zmuszona na niego patrzeć.
    Miasto przerzedzało się. A właściwie, migotało na horyzoncie. Teraz mijaliśmy pojedyńcze domki.
    Wróżka zdradziła nam, że chcą uwięźić Mroka w stale oświetlonym pokoju. Byłaby to męczarnia i brak możliwości ucieczki. Uznałam, że to dobry pomysł. Nie wpomniała jednak, że część z nas może polec w boju.
    Will zatrzymał się przed malutkim laskiem. Całą czwórką wymieniliśmy spojrzenia. Powoli, jakby niepewnie, wszedł tam. A my, pod kopułą, powolutku ruszyliśmy za nim. Szedł, nie zwarzając na otarcoa czy rany. Z policzka ciekła mu krew, bo przed chwilą otarł się o ostro zakończoną gałąź. Wteszcie zatrzymał się.
 - No proszę. Ostatnio było łóżko - stwierdziła z zaciekawieniem Ząbek. Ja z kolei cofnęłam się o krok.
    Przy jednym z drzew stała stara, spruchniała i ogromna szafa z nielicznhmi śladami białej farby. Wzdrygnęłam się.
 - Co to jest? - zapytałam.
     Will otworzył przeraźliwie skrzypiące drzwi. Potwe wszedł do środka, zostawiając huśtające się na zardzewiałych zawiasach drzwi. Zniknął. Po prostu zniknął... Sierść stanęła mi dęba. Czy to już tu? Następne słowa Zębuszki utwierdziły mnie w przekonaniu.
 - Wejście do Centrum Koszmarów? - powiedziała. Wyczułam w jej głosie nutkę strachu. - Tak, to już tu.

Na końcu drogi czeka nadzieja...
Ja już w to nie wierzę.

~~~~~~~~
Przepraszam, że taki krótki, ale nie miałam, jak tego rozciągnąć. Postaram się dziewiętnastkę napisać jaknajszybciej i dłuższą. Tytuł mogę zdradzić, że będzie ,,Centrum Koszmarów" i na 90℅ wszyscy się wreszcie spotkają.
Dzięki wielkie za komentarze :) Jesteście najlepsze :*
Wasza Lusia.

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 17 "Czy ty zdradzałeś moją mamę?!"

Oczami Lu...

      Wczoraj wieczorem udało nam się przeżyć, a pani Hood z Calumem spokojnie odjechali. Ze dwadzieścia razy przypominał, że ja i Myrta mamy do nich przyjechać. Dzisiaj, a jest dokładnie piąta czterdzieści trzy, wybieram się do Hemmingsa, żeby razem z nim czekać na ojca Myrty, który eskortuje nas do swojego domu.
    Po przekroczeniu ulicy i przemieżeniu trzech metrów stałam pod drzwiami. Zadzwoniłam dzwonkiem, a drzwi otworzył mi młodszy Hemmings.
 - Cześć - powiedział.
      Miał ciemne włosy, rumiane policzka i szare, lekko wpadające w niebieski oczy. Nie było żadnego podobieństwa między nimi. Steve podobno odziedziczył urodę po swojej zmarłej matce. Przypominam, że obu chłopaków łączy wspólny ojciec.
   Ja i Steve byliśmy w neutralnych relacjach. Za to on i Myrta lubili się. Pytacie o powód? Hm... Pomyślmy...
 - Hej, jest Luke?
 - A miałoby go nie być? - zapytał retorycznie. - Znowu was zabierają, co?
 - Właśnie - potwierdziłam, idąc za nim na górę.
 - Luke, twoja dziewczyna przyszła! - ryknął Steve waląc w drzwi brata.
 - Spadaj, młody! To nie moja dziewczyna! - odkrzyknął tamten.
     Jaka kochająca się rodzinka! Dobrze, że je nie mam rodzeństwa...
      Chwilę potem z drzwi wyłonił się Luke.
 - Jesteś - powiedział, mierząc mnie wzrokiem. - Myślałem, że robi sobie jaja...
 - Tym razem akurat nie - uśmiechnęłam się.

     Siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy powtórkę ,,Słodkich kłamstewek". Zając miał być o szóstej, a go nie ma. Steve pojechał wcześniejszym autobusem do szkoły, twierdząc, że ma nas dość. Na pożegnanie bracia jednak się przytulili.
     W pewnej chwili Luke wutrzeszczył oczy, gapiąc się na okno wyodzące na ulicę. Zerwał się z miejsca i już po chwili usłyszałam urywek rozmowy telefonicznej.
 - Tato, ale teraz? ... Nie mogłeś mi powiedzieć!? ... Nie ... Wrócilibyśmy wczoraj! ... Co sługerujesz? Mam się schować? - chwila ciszy, przekleństwo, rozłączył się i rzucił telefon na fotel.
    Teraz postanowiłam wyjrzeć przez okno. Była tam dziewczyna na skuterze, która próbowała coś z nim zrobić. Miała brązowe włosy, delikatnie powalofane, i nieco pyzatą buzię. Wyglądała na miłą osobę.
 - Kto to jest? - zapytałam, stając obok Hemmingsa.
     Przetarł twarz dłońmi.
 - Moja, hm, kuzynka - odpowiedział.
     Usłyszeliśmy trzask i wyglądając przez okno zorientowałam się, że fioletowy skuter leży na ziemi.
 - Chodź, trzeba się przywitać... - westchnął i narzucając kurtkę na ramiona ruszył w kierunku drzwi.
    Wyszliśmy na zewnątrz, a dziewczyna od razu nas zauważyła.
 - Lukey! - rzuciła się chłopakowi na szyję. - A to kto? Twoja dziewczyna? - zapytała i zamknęła mnie w uścisku.
 - Przyjaciółka - wycedził blondyn przez zęby.
 - Oh, a ile to przyjaźni w miłość przeszło! - zaśmiała się dźwięcznie. - Nie przedstawisz nas? - rzuciła, uwalniając mnie.
 - Lu, to Fay. Fay, to Lu - rzekł znudzony.
 - Nie cieszysz się? - zrobiła smutne oczka. - Jestem tu tylko raz w roku, a ty się nie cieszysz?
    Miałam wrażenie, że Fay zaraz się rozpłacze.
 - Pewnie, że się cieszę! - zawołał z umiarkowanym entuzjazmem. - Mam po prostu nienajlepszy dzień. A po za tym, jest szósta rano.
 - Jasne, rozumiem - odpowiedziała, ruszając razem z nami w kierunku domu.- Co tam słychać? Jednak twój tata nie kłamał w sprawie kolczyka!
    Czy jej się kiedyś buzia zamyka? Wydaje się być jednak fajną osobą. Uświadomiłam sobie, że Calum w ogóle nie zwrócił uwagi na czarne kółeczko.
 - Ładnie ci tak, wiesz? Powiedzieli mi, żeeeee.... - jej głos zaczął ginąć w dziurze, do której wpadła.
    Zaczęła piszczeć. Ja i Luke spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.
 - Skaczemy? - zapytałam.
 - Skaczemy! - sami rzuciliśmy się w kierunku dziury.

***

 - Co to za dziewczyna? - zapytał mój ojciec, mierząc wzrokiem nieprzytomną osóbkę, rozciągniętą na ziemi. Zemdlała na widok taty Myrty.
 - Fay Rickford, moja kuzynka - przedstawił Luke.
      Jack spojrzał z wyrzutem na Zająca.
 - Czy ja nie wyraziłem się jasno, mówiąc ,,Tylko Lu i Luke"?!
 - Hej, nie widzę, co się dzieje na powierzchni! - odkrzyknął tamten.
 - Dobrze by było, gdybyś zaczął!
 - Halo, my tu wciąż jesteśmy - przypomniałam.
     Mój ojciec wypuścił powietrze z płuc i przetarł twarz rękami.
 - Najwyżej Fay zamieszka na jakiś czas z Alex - powiedział.
 - Z kim? - zapytałam równocześnie z Luke'iem.
 - Ehhh, Lu, trzeba ci kogoś przedstawić - odwrócił się i gestem nakazał, że mamy iść za nim. Wydawał się być spięty. Mój ojciec? Ktoś go chyba podmienił...
      Szliśmy korytarzem, który prowadził do mojego i Luke'a pokoju. Stanęłam jak wryta. Wymieniliśmy z blondynem spojrzenia. Teraz, poza naszymi drzwiami były jeszcze jedne. Identyczne, na których czarne, ukośne linie układały się w napis:

5
Alexandra Hataway

    Jack zapukał w drzwi i otworzył je. Moim i Luke'a oczom ukazało się lustrzane odbicie naszego pokoju. Na łóżku siedziała długowłosa brunetka, a szczupłej twarzy i dużych, brązowych oczach. Była w moim wieku. Patrzyła na nas nieśmiało, jakby ktoś zaraz miał na nią nawrzeszczeć. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Spojrzałam pytająco na ojca.
 - Lu, chciałabym ci przedstawić twoją siostrę, Alex.
      Stałam osłupiała, a moje myśli wirowały z niewyobrażalną prędkością. Wlepiałam oczy w dziewczynę, która spoglądała to na mnie, to na Luke'a.
 - Hej - powiedziała niepewnie.
     Odwróciłam się w stronę ojca.
 - Czy ty zdradzałeś moją mamę?! - wykrzyknęłam.
 - Nie! Uspokuj się i siadaj - powiedział, wskazując na prawie-kanapę w jej pokoju.
     Zrobiłam, jak kazał, a Luke, równie zaskoczony co ja, przyglądał nam się z progu. Mój ojciec wziął głęboki oddech. Spojrzał na mnie i zaczął opowieść.
 - Kiedy twoja mama ze mną zerwała...

Początek lipica, 1999 roku,
Burgess, w stanie Pensylwania

 - Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyczała Evangeline.
 - Evie, proszę, ja nic nie... - Jack próbował się tłumaczyć.
 - Zamilcz! Odejdź! - rzuciła ze łzami i kopnęła jego spakowaną przez nią samą walizkę.
 - Daj mi wyjaśnić! - upierał się błagalnym tonem.
 - Nie, Jack, to koniec! - zatrzasnęła drzwi i zniknęła w środku.
     Słyszał jej łkanie, ale nie mógł wrócić. Podniósł walizkę i ruszył w pierwszym lepszym kierunku. Ostatecznie, po przemyśleniu planu działania udał się do banku, by wyciągnąć pieniądze na taksówkę i samolot ze swojego konta. Dał wypowiedzenie w pracy, a potem pojechał na lotnisko, by odbyć lot do New Jersey i zacząć nowe życie.

      Mechanicznie wszedł do samolotu i usiadł na jednym z foteli. Zmrużył oczy, w nadzieji, że zaśnie.
 - Czyżby kolejny pan ze złamanym sercem? - usłyszał melodyjny głos.
    Spojrzał na kobietę siedzącą na miejscu obok. Uśmiechała się promiennie. Jej brązowe włosy zapięte były w kok, a oczy wydawały się być zbyt duże w stosunku do twarzy. A może to tylko sprawka eyelinera? W każdym razie Jack uznał ją za bardzo ładną.
 - Aż tak to widać? - zapytał, a ona pokręciła głową.
 - Wiesz, ktoś, kto bierze na szybko ostatni bilet do New Jersey i jest jakiś taki podłamany, to albo rzuciła go dziewczyna, albo zmarł mu ktoś bliski - powiedziała, wzruszając ramionami. - Ewentualnie wywalili go z pracy.
 - Widzę, że znasz się na ludziach - lekko się uśmiechnął.
 - Rose Hataway - przedstawiła się, wyciągając do niego rękę.
 - Jack Frost - uścisnął jej dłoń.
 - Jak ten duch zimy? - zapytała i zaśmiała się dźwięcznie.
 - Jak ten duch zimy - potwierdził i również znalazł siłę, by unieść kąciki ust.
    Gdyby wiedziała... jak Evie. Ciężko będzie o niej zapomnieć.
 - Gdzie zamierzasz się zatrzymać? - zapytała.
 - Na pewno w jakimś hotelu. A ty?
 - Ja tam mieszkam - zaśmiała się. - Moja przyjaciółka prowadzi taki jeden hotel w centrum. Mogę jej powiedzieć, że mój kolega poszukuje miejsca, by się zatrzymać a da ci zniżkę - Rose wydawała się być zachwycona tym pomysłem.
 - Naprawdę mołabyś to zrobić? - zapytał.
 - Jasne! - powiedziała, jakby było to najoczywistrzą rzeczą na świecie.

      Cała nasza trójka w skupieniu sluchała jego słów. Wpatrywaliśmy się z zaciekawieniem w mojego i... Alex ojca. Nikt nie śmiał przerywać.
 - Potem, jakoś tak się stało, że ja i Rose zeszliśmy się w połowie sierpnia. Oboje wyjechaliśmy z New Jersey, na wakacje do Nowego Jorku. Ja jednak ciągle nie mogłem pogodzić się z tym, że nie ma Evie, co niestety raniło Rose...

Koniec września, 1999 roku,
Nowy Jork

 - Chciałabym, Jack. Nie potrafię. Ty ciągle ją kochasz! - Rose mówiła cicho, ale słyszał każde jej słowo.
 - Nie mów tak... - pogładził ją po policzku, ale przerwała mu.
 - Proszę cię - pokręciła głową. - Jedź do niej, wracaj tam. Wytłumacz jej wszystko. Inaczej będziesz mieć wyrzuty sumienia - szepnęła i pocałowała go. - Żegnaj, Jack. 
     Wysiadła z samochodu, zostawiając go samego ze swoimi myślami. Złapała taksówkę i pojechała. To był ostatni raz, kiedy ją widział.
    Kiedy potem, dwa dni później pojechał do New Jersey, żeby ją odwiedzić, dom był pusty, a przednim stała tablica z napisem ,,Na sprzedarz". Na drzwiach z kolei wisiała kartka ,,Nie miej mi za złe, Jack. Tak będzie lepiej".

 - Wcale nie było lepiej. Wtedy ani ja, ani Rose nie wiedzieliśmy, że ona jest w ciąży. Owszem, wróciłem do Burgess, ale Evie miała już chłopaka. Trwało trzy miesiące, nim znów do siebie wróciliśmy. Oświadczyłem jej się w Sylwestra. Potem, w lutym wzięliśmy ślub - powiedział. - O tym, że mam drugą córkę dowiedziałem się trzy dni temu.
 - Co działo się z Rose przez te wszystkie lata? - zapytałam, ale odpowiedziała mi Alex.
 - Podróżowała. Zerwała wszystkie kontakty z naszym ojcem. O tym, że jest w ciąży dowiedziała się w trzecim miesiącu. Ponoć tabletki nawaliły. Kiedy się urodziłam, postanowiła osiąść w Nowym Jorku na stałe - wyjaśniła. - Do tej pory nie znalazła nikogo, kogo by pokochała.
 - Jakim cudem ją znalazłeś? - Luke zwrócił się do Jacka.
 - Kiedy byliście u siebie, musiałem ponadrabiać wszystkie zaległości. Latając w okolicy Nowego Jorku zobaczyłem dziewczynę. Uderzająco podobną do Rose. Pomyślałem, że może być jej córką. Nie myliłem się. Przyglądałem się im obu. W pewnej chwili gorąca czekolada, którą Alex miała w ręce zamarzła. Początkowo myślałem, że mam zwidy, więc stwierdziłem, że będę ją śledzić. Podobnych przypadków było więcej. Stanąłem wówczas w drzwiach domu Rose i zapukałem.
 - A moja mama nadzwyczajniej w świecie kazała mi iść - Alex westchnęła.
     Niewiele myśląc wyszłam z pokoju i udałam się do swojego. Zaraz za mną poszedł Luke.
 - Nie chcę mieć siostry! - załkałam.
 - Ciii... - przytulił mnie.
 - Nie chcę! - upierałam się - Nie mam zamiaru dzielić się tatą!
 - Spokojnie, daj jej szansę...
 - Nie chcę! To ja odzyskałam tatę pierwsza! - i nagle to słowo przechodziło mi przez gardło. - Ja też nie miałam ojca! Teraz jeszcze muszę się dzielić! Nie zamierzam!
 - Co jest? - w drzwiach pojawiła się Fay, Luke pokręcił głową, więc po prostu wyszła.

Koła rodzinnego nie tworzy się cyrklem...

~~~~~~~~~
Cześć, jak tam? Oto pojawia się Alex - moje charakterowe alter-ego.
    Może być? Jak wy byście zareagowały na miejscu Lu? Podobała wam się retrospekcja? Jak zakładka? Lubicie Fay i Alex?
Nie sprawdzałam, więc z góry przepraszam.
Tyle, bo późno.
Całusy :*
Lusia

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 16 "To był błąd"

Oczami Myrty...

  - Harry, no! Streszczaj się! - pukałam w drzwi (trudno powiedzieć pukałam, gdyż ja wręcz WALIŁAM w te drzwi). - Albo wystaw mi ją chociaż na korytarz!
    Zostawiłam u niego bluzkę (darujcie sobie komentarze...) i stałam w piżamowej (tak, je też kupiliśmy), czekajac, aż łaskawie mi otworzy. Czemu była u niego? Z samego rana tam byłam, w piżamie i trzymałam koszulkę, świeżo wyprasową, w rękach. A potem zapomniałam ją wziąść...
 - Cierpliwości! Dopiero ku*wa wyszedłem spod prysznica! Nie otworzę ci drzwi, dopuki nie znajdę... - krzyyknął zza drzwi. - Okay, już mam! Sekunda...
    W tym momencie z drzwi na końcu po prawej wyszedł nie kto inny, jak Christuś we własnej, nieco pozieleniałej osobie.
 - Cześć - wychrypiał i ruszył w moim kienku trzymając się ściany.
 - Hej, jak się czujesz? - zapytałam i z trudem powstrzymałam śmiech, co nie uszło jego uwadze. - Lepiej? Wyglądasz prawie dobrze...
 - Ty się nawet nie odzywaj... - powiedział, patrząc na mnie spod byka. - Czuję się, jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł! Już nawet nie mam czym wymiotować! - poskarżył się.
     Teraz nie wytrzymalam i parsknęłam śmiechem.
 - Nie śmiej się! - skarcił mnie, sam się śmiejąc.
     Drzwi, do których przed chwilą się dobijałam wyszedł ciągle mokry i w samych bokserkach Harry. Był troszeczkę wkurzony...
 - Masz! - wetknął mi bluzkę do rąk i spowrotem zniknął za drzwiami. Usłyszeliśmy szczęk zamka.
 - A temu co? - zapytał jego brat.
       Zaśmiałam się nerwowo i włożyłam kosmyk moich blond włosów za ucho.
 - Wiesz... być może, gdybym nie zaczęła mu się dobijać do drzwi, kiedy brał prysznic, bo zostawiłam u niego koszulkę... - Chris zrobił wielkie oczy. - Boże, ty też musisz mieć skojarzenia! - krzyknęłam.
 - No, hej, jakbym ci powiedział, że dziewczyna zostawiła u mnie bluzkę, a na chwilę obecną miałaby jedną, no to...
 - Jasne, rozumiem! - przerwałam. - Zabrzmiało dziwnie.
 - Wiesz, ja tam będę shippować Hartayleen - zaśmiał się.
 - A wiesz, że on mówi dokładnie to samo o Christayleen?
 - Nie będę się pakować w żadne trójkąciki! - zawołał, a ja walnęłam się ręką w twarz.
 - Z kim ja muszę żyć! - zrobiłam obrót o dziewięćdziesiąt stopni i weszłam do swojego pokoju, by rozpocząc pakowanie trzech rzeczy na krzyż. - Ale co, jak co, widok przez te parę sekund miałam niezły - puściłam mu oczko.
 - Ja też mam kaloryfer! Jestem nawet bardziej umięśniony! - obraził się.
 - Tak sobie wmawiaj, Chris, tak sobie wmawiaj...

      Moje rozmowy z jednym czy z drugim zazwyczaj tak właśnie wyglądały. Kwestia przyzwyczajenia. Jak już od tygodnia patrzę na te mordki prawie przez dwadzieścia cztery, to da się żyć. Może powinni mnie i Luke'a zamknąć w izolatce? Nie... szybciej któreś wyszłoby martwe (martwi nie chodzą, ale wiecie). Eh... Może jednak spróbować ustąpić? Przecież głupszym się ustępuje!

***
 - Wszyscy żyjecie? - zapytała Zębuszka, kiedy tylko we trójkę pojwililiśmy się na pokładzie.
 - Myrta żyje! - zawołałam.
 - Harry także!
 - Christian również!
      Cały tydzień tak właśnie wyglądało meldowanie się. Rano i wieczorem.
 - No to dobrze. Za godzinę wysiądziemy w porcie. Nie schodźcie, błagam was pod pokład, nie mam zamiaru potem któregokolwiek z was szukać. Jak się zgubicie, przepraszam, zostajecie - powiedziała i zniknęła gdzieś w ułamku sekundy. W zasadzie jej zadaniem było badanie miejsca pobytu Canterville'a.

      Ostatnią godzinę na statku spędziliśmy w barze na pokładzie. Marzliśmy, bo na morzu zimą jest zimno, ale szło przeżyć.
    Chociaż nikt nie mlówił o tym głośno, to jechaliśmy przecież na śmierć. Szczerze watpię, żebysmy wrócili zdrowi. Ja już pożegnałam się ,,na zawsze" z Burgess, rodziną, przyjaciółmi. Pogodziłam się z tym, co najpewniejsze. Nasza czwórka kontra Mrok w ciele Williama i jego ,,mroczne wstęgi". Wątpię byśmy wygrali, nawet, jeśli Czarny Pan jest osłabiony. Chyba, żeby Lu, Luke, mój ojciec, Piasek i Jack zdołali dotrzeć tutaj na czas. Wtedy jest jakaś szansa. Szansa na życie.
    Pewien mądry człowiek (podajże Halt ze ,,Zwiadowców") powiedział, że lepiej być przygotowanym na najgorsze, bo wtedy drobna porażka jest o wiele bardziej znośna, albo coś koło tego. Nie mam głowy do cytatów [dop. aut. Nie pamiętam dokładnie, ale jakoś tak to było]. Właśnie to teraz robię...
 - Dwudziestego trzeciego lipca - odpowiedziałam na pytanie Chrisa w kwestii urodzin. - A wy?
 - Szósty czerwca - odpowiedzieli jednocześnie.
 - Em... To już trzecie, tak? - skinęli głowami. - Ulubiony kolor?
 - Złoty - powiedział Chris.
 - Czarny - rzekł jego brat. - Twój?
 - Czerwony - odpowiedziałam . Galiśmy w ,,10 pytań", ale przedłużyliśmy o następne dziesięć.
 - Ulubione zwierzę? - tym razem pytanie również zadał Harry.
 - Pomyślmy... Chyba lew. Wasze?
 - Chyba kot - odezwał się Harry.
 - Ja wolę chomiki - Chris zapasał ręce, a ja zaśmiałam się.

      Całkiem miło upłynęła ta godzina. Żartowaliśmy, śmialiśmy się i tak dalej. W zasadzie, może polubiliśmy się z racji, że śmierć wciąż zagląda nam w oczy. Nie bezpośrednio, ale jedziemy na swoją zgubę.
     Jakieś dwadzieścia minut przed dopłynięciem pasarzerowie zaczęli wołać: ,,Widać ląd!", ,,Witaj, Wielka Brytanio!" itp. Zza mgły zaczął wyłaniać się ląd Brighton. W końcu stały ląd!
        Kiedy wreszcie postawiłam nogi na lądzie, nieco zakręciło mi się w głowie. Przywykłam już w ciągu tych trzech dni do tego, że huśta.
 - Cała trójka jest? - zapytała Ząbek, wyszukując nas wzrokiem, a kiedy trzy głosy odpowiedziały ,,Tak" wskazała na oddalającą się, czarną czuprynę i otuliła nas powłoką.
    Zapowiada się kolejna, dłuuuga podróż bezustannym biegiem.

***

     Dzień chylił się ku zahodowi. Kolorowe światła miasta odbijały się w wodzie rzeki. Nie wiem nawet, co to za miejsce. Siedziałam na trawie patrząc w niebo, na którym nie było ani jednej gwiazdy. Chris i Harry rozkładali namiot. Do moich uszu dochodził gwar nocnego miasta. Westchnęłam. Zdecydowanie wolałabym zostać w domu i o niczym nie wiedzieć. Nie znać ojca, reszty i nie wiedzieć, że Mrok istnieje naprawdę, że zabija i wysyła do psyhiatryka niewinnych ludzi.
 - Idę spać - ziewnął Chris. - Dobranoc Harry, dobranoc Myrta!
 - Dobranoc! - zawołaliśmy.
       Wróżka już dosyć dawno zasnęła. Mnie nie chciało się w ogóle spać.
     Harry usiadł obok mnie.
 - Hej - rzucił. Jak nie ma co powiedzieć, to najlepsze rozwiązanie.
 - Hej - uśmiechnęłam się.
 - Co robisz? - zaśmiał się z głupoty pytania. Zapowiada się zabawa w głupie, niemal oczywiste pytania, ale nawet ją lubię.
 - Siedzę i patrzę na wszystko dookoła - odpowiedziałam weosło. - A ty?
 - Siedzę i patrzę na pewną blondynkę.
 - A ładna chociaż ta blondynka? - zapytałam ze śmiechem, szturchając go.
 - Bardzo - odrzekł.  - Co robisz teraz?
 - Myślę - wyszczerzyłam się.
 - A o czym tak myślisz?
 - O pewnym brunecie - oplotłam kolana ramionami.
 - A jak ma na imię? - zapytał, powtarzajac mój gest.
 - Harry - odpowiedziałam. - A ty?
 - Rozmawiam z niebieskkoką - uśmiechnął się. - Dobra, ta konwersacja nie ma sensu! - parsknął śmiechem.
 - Racja - ja także się zaśmiałam.
      Westchnęłam.
 - Czemu nie śpisz? - zapytałam, wlepiając w niego swoje niebieskie ślepia.
 - Nie wiem. Chyba mi się nie chce - wzruszył ramionami. - Zgaduję, że tobie też.
    Skinęłam głową. Przez chwilę panowała cisza. Wpatrywałam się w horyzont, wodząc od jednego krańca, do drugiego. W zamyśleniu przechyliłam głowę i znalazłam ramię Harry'ego. Kiedy ja się zdążyłam tak daleko przesunąć od tego pieńka? Było mi wygodnie, więc postanowiłam nie podnosić głowy.
     Miałam wrażenie, że chłopak się na mnie patrzy, więc nieco się przekręciłam i napotkałam brązowe tęczówki. Uśmiechnęłam się.
 - Co? Przeszkadzam?
 - Nie... - zaśmiał się.
       Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami. Inaczej, niż zawsze. Nie mam bladego pojęcia, jak do tego doszło, ale nasze twarze zaczęły się przybliżać. Zmrużyłam oczy. Milimetry dzieliły nasze usta, kiedy...
 - Har...- z namiotu wyłonił się Chris, a my odskoczyliśmy od siebie. - Przepraszam... - speszony schował się spowrotem.
    Harry odchrząknął i podrapał się po karku.
 - Ja chyba pójdę położyć się spać - rzuciłam, unikając jego wzroku.
 - Jasne, tak... - odpowiedział, bawiąc się kamykiem.
       Zniknęłam w środku i poczułam, że jestem cała czerwona. Podobnie, jak skubiący zerwane źdźbło trawy Christian, który nas przyłapał. Nie patrzył na mnie, ani ja na niego. Na jego miejscu również spłonęłabym rumieńcem.
    Ale, chorela, nie chciałam! To był błąd. Nie powinnam robic mu nadzieji. Lubię Harry'ego, ale nie tak! To była chwila słabości... Co ja mam teraz zrobić? W ogóle, nigdy się nie całowałam, a teraz zrobiłabym to z głupiego odruchu! Boże... Przez myśl mi nie przeszło, że mogę mu się podobać! Ja go traktuję jak kolegę, może przyjaciela, a nie... Szlag! Gdzie jesteś, Lu? Kogo mam się zapytać?
      Owinęłam się kołdrą i zniknęłam w snach. Koszmarnych snach o Lulette, Luke'u i Harrym...

Isoty ludzkie mówią jedno,
 myślą drugie,
 a robią jeszcze co innego...

~~~~~~~~~~
No hej! Na reszcie koniec roku szkolnego! Z tej radości zrobiłam takie coś. Layla - Brawo, ty jasnowidzu :) Emilly - to był prawie pocałunek :P
    Mam nadzieję, że wam się podobało.
W następnym:
 - pojawią się dwie postacie źeńskie, w tym moje alter-ego (Lu jednak przypomina mnie moze w polowie, jednej trzeciej?). Zanim ktokolwiek, cokolwiek zdążył sobie je wyobrazic, to wyglądają tak:
(w rzeczywistości nazywa się Chrissy Costanza)
(tę oto: Maię Mitchell może znacie)

 - coś, czego raczej żadne z was się nie spodziewało :)
 - najprawdopodobniej wstawka z przeszłości, albo wspomnienia jednej z postaci, które już były.
 - wyjdzie zakładka ,,Inni"

No i, wypadałoby was powiadomić o tym, że do końca części pierwszej pozostało tylko kilka rozdziałów, a wraz z częścią drugą przeniesiemy się na inny blog. Oczywiście, będzie wyraźna informacja i link do prologu (tutaj). W spisie treści i tu i tam będą obie części.
 No, to do zobaczenia może w poniedziałek/wtorek.
Buziaki,
Wasza Lusia :*

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 15 "A ja tam bym wolał butelkę na całowanie.."

Oczami Luke'a...

     Siedzieliśmy na górze w domu Lu. Panie Rat i Hood kazały mi iść po tatę, więc, jak tylko skończył pracę, poszedłem po niego. Steve był u kolegi i miał, cytuję: ,,w d*pie wychodzenie do sąsiadów". Zatem, jak to zwykle bywało, dorośli siedzieli na dole, a my w jasnoniebieskim pokoju Lulette.
     Był czysty, spokojny i cichy. Meble były z jasnego drewna, a łóżko okryto pościelą w śnieżynki na bladoniebiekim niebie. Podobnie było z resztą na szerokim parapecie, obitym warstwą grubego materiału, a na nim z kolei leżało pełno małych poduszek. Na ścianie było dużo, dużo zdjęć. Lu, Lu i Myrty, Lu i jej mamy, Lu, jej mamy i jej ojczyma a nawet jedno, niewielkie, nieco wygnieciome zdjęcie przedstawiające młodego Jacka Frosta.
    Gdzieś w okolicach północy zjawił się ojczym Lu, Jerry. Siedzieli więc tak we czwórkę i rozmawiali, wspominali przeszłość itp. - jak to znajomi, którzy widują się żadko (mam na myśli głównie panią Hood, bo przecież mieszkamy z tatą po sąsiedzku z Ratami i panną Frost).
 - Ciekawe, czy jak my się kiedyś w dalekiej przyszłości spotkamy, to też będziemy tak siedzieć - zagadnąłem, schodząc z łóżka i idąc w kierunku okna.
 - Mam nadzieję, że nie. Pomyślmy o naszych dzieciach! - zażartował Calum.
 - O ile w ogóle będziesz je mieć, Hood.
 - Sugerujesz coś, Hemmings?
 - Skądrze... - uśmiechnąłem się zawadiacko.
 - Już za pięć minut druga - ziewnęła Lu.
 - Też jestem zmęczony - westchnąłem, siadając na parapecie i kątem oka obserwując, co dzieje się na zwenątrz.
        Jakaś kobieta w czerwonym płaszczu wracała z małym dzieckiem do domu, dwa psy postanowiły się pogryźć, a pies sąsiadów zakuty w łańcuch i kaganiec ujadał, kibicując. Co jakiś czas przejeżdżały samochoty, cicho lub tak, by zbudzic wszystkich.
 - Ale, oczywiście, jak spotkają się dorośli, to nie ma jak spać - Calum przeciągnął się.
     Lu kolejny raz ziewnęła. Widziałem, jak walczy, by nie zamknąć oczu. Mój kumpel też to zauważył.
    Wymieniliśmy spojrzenia.
 - W sumie, Lulette, możesz się kłaść spać, my pójdziemy tam do nich na dół... - zacząłem, ale mi przerwała.
 - Nie, Luke. Jesteście moimi gośćmi. Położenie się spać to brak kultury - zaśmiała się.
 - Ta, bo cię powiesimy, za to, że zasnęłaś - parsknął sarkastycznie Cal. - Idę po coś do picia.
 - Weź mi sok pomarańczowy - poprosiła.
     Hood skinął głowąi już otwierał drzwi, kiedy Lu zawołała.
 - Tylko mi niczego nie dosyp!
 - Tobie zawsze, Frost - puścił jej oczko i zniknął za drzwiami, co ja skwitowałem śmiechem.
    Kątem oka zauważyłem coś czarnego za oknem. Niedobrze...
 - Lu? - powiedziałem zdenerwowanym głosem, obracając się przodwm do okna. - Sądzę, że powinnaś to zobaczyć...
    Dziewczyna podeszła do mnie i zaklnęła pod nosem.
Na ziemi, wokoło domu wiły się wstęgi. Czarne wstęgi. Było ich około czterdziestu. Kręciły się przy drzwiach, ale żadne nie weszło nawet na werandę.
 - Więc to o tym mówił twój ojciec...
 - Yhym, koszmary nie są w stanie przybrać postaci koni, jak niegdyś, więc pod innymi, ,,łatwiejszymi" postaciami żerują na strachu - wzdrygnęła się. - Na szczęście światło dnia je zabija.
 - Czekają, by nas dopaść - podsumowałem.
 - Nie wracasz do domu przed świtem - zarządziła.
 - Okay, ale... dlaczego one nie wejdą do środka? - zapytałem. - Znaczy, dobrze, że nie wchodzą, ale...
 - Nie wiem, może potrzebują zaproszenia jak wampiry? - wzruszyła ramionami i zasunęła zaluzje.  - Tak czy siak, to, że nie wchodzą jest nam na rękę.
     Drzwi otworzyły się, a my z Lu nałożyliśmy sztuczne uśmiechy. Do środka wszedł rozbawiony Hood. Uniosłem brew.
 - Flaszka poszła w ruch - poinformował Cal, podając jedną z dwóch szklanek brązowowłosej.
 - Nie mów, że z nimi piłeś? - zaśmiałem się.
 - Nie, ale już są wstawieni - stwierdził i wziął łyka napoju.
       Siedzieliśmy tak do białego rana, śmiejąc się, opowiadajac różne historie i zwyczajnie ciesząc się swoim towarzystwem. No, ja i Lu jeszcze byciem poza domem Zająca. Lu rozbudziła się na dobre i nie miała zamiaru kłaść się spać. My zresztą też. Była już dziewiąta rano, więc całą trójką zeszliśmy po schodach. Przecież nie można się głodzic, prawda?
    Nasi rodzice spali. Była sobota, więc żadne z nich nie musiało iść do pracy, zatem to było powodem, dla którego, jak powiedział Hood, ,,flaszka poszła w ruch".
 - Ja może wrócę do domu i sprawdzę, co ze Steve'm...
 - Chyba sobie żartujesz! - zawołała (szeptem) Lu. - Nie ma mowy, zostajesz!
    Calum parsknął śmiechem, a ja uniosłem ręce w geście poddania.
    Na palcach ruszyliśmy do kuchni i zabraliśmy za robienie tostów. Oczywiście był to pomysł Lu. Hooda nawet nie dopuściliśmy do kuchni, a Lu stwierdziła, że zrobi coś sama. Więc wybrała tosty.

***
  - Ciągle wszystko mnie boli po tych wczorajszych łyżwach - Lu skrzywiła się na propozycję sanek.
 - No wiesz, jakbyś jeździła stopami, a nie tyłkiem, to by nie bolało... - Cal usiadł na kanapie w swoim tymczasowym pokoju.
 - Masz przechlapane, Hood - zaśmiałem się.
 - Dokładnie! - rzuciła w niego poduszką. - A kto jęczał, że boi się wejść na lód? Gdybyś nie stał pod ścianą, cykorze, to zapewne podzieliłbyś mój los!
      Tak, wczoraj, w sobotę mianowicie, poszliśmy na łyżwy. To, co mówi Calum to niestety czysta prawda. To co Lu, też. Ja jakoś w miarę jechałem... Oczywiście oni oboje się mnie trzymali, więc raz wywróciliśmy się wszyscy. Poza łyżwami byliśmy też w zoo i oglądaliśmy pingwiny. Znaczy, wszystko oglądaliśmy, ale ja zostałem najdłużej przy pingwinach. Potem Frost kazała nam grać na gitarze i śpiewać. Więc, okay, poszedłem po gitarę, bo Calum swoją wiózł ze sobą. Namówiliśmy ją do śpiewania za nami, ale szybko umilkła i nas słuała. W końcu zagarliśmy w karty, butelkę na zadania, a w efekcie nieprzespanej poprzedniej nocy padliśmy wyczerpani.
 - No to ej, co robimy? Dzisiaj jadę dalej, no... - Cal zrobił maślane oczka.
 - Przecież zgodzili się zabrać je na ferie - powiedziałem. - Zobaczymy się dość szybko!
 - Pilnuj gardła, Hemmings - zażartował, a ja uśmiechnąłem się.
 - I poznam Michaela i Ashtona!* - ucieszyła się brązowowłosa.
 - No niby tak, ale to dopiero w lutym! - skrzywił się.
 - A luty to jeden z najcieplejszych miesięcy w Australii - przypomniała Lu.
 - Pamiętaj o stroju kompielowym - uśmiechnąłem się łobuzersko.
 - Możesz pomarzyć - puściła mi oczko.
     Czemu Myrta taka nie jest? Ona za każdym razem warczy. Chcesz dobrze? - nie, chcesz źle. Zawsze tak jest. Ugh! Nie wiem, co ja jej takiego zrobiłem...
 - To co? - zniecierpliwił się brunet.
 - Wiem! - zawołałem, a ich brązowe ślepia zwróciły się w moim kierunku. - Pójdziemy do restauracji! Na gorącą czekoladę na przykład. Co wy na to?
     Lu uśmiechnęła się.
 - Mi pasuje!
 - A ja tam bym wolał butelkę na całowanie... - zaczął Cal.
 - Śnisz! - przerwaliśmy mu jednocześnie.
 - Śnisz, ta, śnię! - przedrzeźniał nas.
 - Pamiętaj, to pechowa niedziela trzynastego - poklepałem go po ramieniu, a on w odpowiedzi wybełkotać coś o piątku. Przecież wiem, że to ,,Piątek trzynastego" jest pechowy!
 -  To idziemy na tą czekoladę czy nie?
 - Idziemy, idziemy! - Lu podniosła się z łóżka.

       Zasiedzieliśmy się do wieczora w kawiarni, co chwila zamawiając nową czekoladę. Kiedy wychodziliśmy już, bo mama Cala zadzwoniła, że czas na niego, dookoła roiło się od czarnych wstęg. Lu też to zauważyła i zatrzymała się w progu kawiarni.
 - Jest źle - szepnęła mi na ucho.
 - Bardzo źle - zawtórowałem jej i spoglądałem na plecy wolno idącego Hooda. - Chociaż jeśli byśmy się pospieszyli...
 - To może udałoby się zwiać - dokończyła za mną.
 - Co wy się tak wleczecie? Ja wiem, że mnie kochacie, ale naprawdę muszę wracać - Cal odwrócił się do nas przodem.
 - Wleczemy się! No to okay - uśmiechnąłem się złowieszczo i przygotowałem do biegu.
    Na śmierć i życie, tyle że on o tym nie wiedział.
 - Ścigamy się do domu! - zawołałem i ruszyłem pędem, zaraz za mną Lu, a potem zdezorientowany Calum.
 - Jeszcze was wyprzedzę! - zawołał.
     Wstęgi oplatały nam nogi, ale nie poddawaliśmy się i biegliśmy dalej. Było ich coraz więcej...

Mężczyźni rywalizują nawet wtedy, 
gdy nie ma nagrody 
do zdobycia...

*Pozostali dwaj członkowie 5 Seconds of Summer, jeśli w ogóle się pojawią, to dopiero w drugiej części :)
~~~~~~~~~
Jestem beznadziejna!!! Kompletnie wessało mi wenę! Rozdział jest koszmarny! Nic mi się nie klei!!! Przeeeeeepraaaaaaszaaaaaam!!!!!!
Jak uda mi się wszystko posklejać, to będzie niespodzianka w 17-tym... nie wiem czy dobra, zależy od gustu.
 Trzymajcie kciuki, a ja sobie zrobię chyba przerwę kilkudniową, żeby odpocząć...

 Do Oliwii: Jak klikniesz na tego króliczka w lewym, górnym rogu, to cię powinno przenieść na stronę. To było najprawdopodobniej tam :)

Wybaczcie błędy, ale już nie mam siły poprawiać.
Lusia

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 14 ,,Pod ciężarem doświadczeń"

Oczami Myrty...

     Płynęliśmy statkiem po Oceanie Spokojnym. Jak dobrze! Chociaż, nie - dobrze by było, gdyby obok była Lu, moja mama, a nawet, niech będzie Luke. Tęsknię za nimi, ale nie mam wpływu na decyzję Strażników. Eh...
    Jedyne, co robiłam, to leżałam na łóżku w swojej kajucie. Jakim sposobem? Ja i bliźniacy przyodzialiśmy ludzką postać i zapłaciliśmy za siebie (z pieniędzy Wróżki). Ząbek pozostała niewidzialna, ale nie mogła nic z tym zrobić.
    Nasz drugi dzień na statku - mianowicie trzynasty grudnia. Wczoraj z samego rana, po zimnej nocy na dworze wsiedliśmy na statek. Już bez żadnej powłoki, bo nie mieliśmy na to siły. Kiedy dostałam swoje kluczyki, pobiegłam do pokoju i pierwsze, co zrobiłam, to wzięłam prysznic i wyprałam sweter, skarpetki i biustonosz. Nie mogłam ryzykować, że pranie nie wyschnie do jutra wieczorem, więc zrzuciłam z siebie spodnie i w samym podkoszulku i majtkach położyłam się do snu w ciepłym pokoju, pod ciepłą kołdrą. W zasadzie wciąż od wczoraj nie ruszyłam się z miejsca.
     Kajuta była średniej wielkości, cała pomalowana na zielono, z łóżkiem na przeciwko jasnych, drewnianych drzwi, o białej pościeli, które stało pod okrągłym oknem. Po za łóżkiem stała tam biała komoda, po lewej stronie drzwi (patrząc z łóżka). W pokoju były jeszcze drzwi do niewielkiej łazienki.
     Usłyszałam pukanie. Tak ciche, że nie byłam pewna, czy to do mojej kajuty ktoś się dobija.
 - To ja, Harry! - odezwał się głos zza drzwi.
   Przykryłam się dokładniej i zawołałam:
 - Proszę!
       Zobaczyłam go ubranego w biały szlafrok, na którym widniało logo statku. Kontrastowało to z jego opaloną skórą. Niósł tackę z jedzeniem. Ciasteczka, mleko i tosty. Miał wilgotne włosy, przypuszczalnie brał prysznic.
 - Dla mnie? - zapytałam tępo.
 - Nie, dla personelu - zaśmiał się i podstawił mi tackę pod nos. - Smacznego.
 - Dzięki - powiedziałam i wzięłam tosta z serem do ręki.
      Teraz do mnie dotarło, jaka byłam głodna, więc niespełna minutę później trzymałam kolejnego.
 - Nie pojawiłaś się na żadnym z posiłków, więc postanowiłem ci to przynieść.
 - Jeszcze raz dzięki. Wypoczywałam i szczerze, chwilę temu się obudziłam - napiłam się mleka. - Cały czas spałam...
 - Jak ci się udało zasnąć? W nocy tak huśtało, że obserwowałem turlający się kubek, który stał wcześnej na stole...
 - Czary - wzruszyłam ramionami. - Co u Chrisa?
 - Lepiej nie pytaj. Odkrył, że ma chorobę morską - Harry skrzywił się. - Już dłuższy czas nie opuszcza łazienki.
 - Biedactwo - powiedziałam szczerze. - Działo się coś ciekawego?
 - Nie... to znaczy, taka jedna starsza pani postanowiła wczoraj wieczorem zatańczyć na stole i...
 - Nie kończ! - powiedziałam, robiąc wielkie oczy, a Harry zaśmiał się. - Gdzie śpi Ząbek?
 - Na jednym z leżaków.
 - Siadaj - rozkazałam klepiąc miejsce obok siebie. - Na reszcie łóżko godne spania!
 - W końcu! Całkiem ładny ten statek - rozejrzał się siadajac obok mnie. Nagle jakby mu się coś przypomniało: - Aha! Wróżka powiedziała, że zasponsoruje nam ubrania, jeśli chcemy.
 - To by był dobry pomysł, bo już od... Dzisiaj trzynasty? - Harry kiwnął głową. - Bo już od sześciu dni mam ten sam strój, a wcale nie jest czysty, skoro paręnaście razy się przewróciłam - skrzywiłam się.
 - Mój tak samo, w końcu trzeba się przebrać - włożył ręce do dużych kieszeni szlafroka. - To co, będziesz szła na pokład albo pod pokład?
 - A jest tam coś ciekawego? - odparłam pytaniem na pytanie, mrużąc powieki.
    Wzruszył ramionami. Zamyślił się na chwilę.
 - Raczej nie. Otwarte morze dookoła. Już nawet mewy nie latają. Czasami jacyś ludzie grają na trąbkach i ukulele, albo starsze kobiety leżą plackiem wokół basenu. Tylko nie rozumiem, jak! Przecież jest zima! Wczoraj widziałem balet wodny! Pod pokładem jest jednak ten sklep z ubraniami. To jak?
 - Przyjdź tak za dziesięć, piętnaście minut, ok? - poprosiłam, kończąc śniadanie.
 - Spoko - odpowiedział i wyszedł.

***

 - Popatrz! Ten kapelusz jest super! - zawołałam, przymierzając czarne nakrycie głowy z niewielkim rondem. - Chcę taki!
 - Będziesz biegać. Nie uważasz, że ci spadnie? - zapytał, odkładając czarne okulary przeciwsłoneczne spowrotem na stojak (tak, tu jak widać lato cały rok).
      Zmierzyłam go kilkakrotnie wzrokiem. Szepnęłam:
 - Przecież będę jako zając! - uśmiechnęłam się, ale jednak odłożyłam kapelusz.
 - Rozumiem - uniósł ręce w geście poddania.
       Przechodziłam alejka za alejką poszukując odpowiedniego swetra i kurtki. Jeansowe spodnie miałam już w ręce, ocieplane, sportowe buty również. Biała czapka z pomponem i biało-niebieski szalik, które miałam, postanowiłam zostawić, bo ciągle są czyste (o no dobra, wyprałam je; to moje ulubione!). Bieliznę zdecydowałam kupić sobie potem, sama, bez towarzysza.
      Z wystawy spoglądał na mnie jasnoróżowy, milutki sweterek. Nie przepadam za różem, ale ten kolor był tak śliczny, a materiał tak delikatny, że od razu poleciałam się zapytać o niego. Teraz niosłam już koszyk, do którego dorzuciłam kurtkę w czarno-białą kratę.
      Wyszukałam wzrokiem Harry'ego. On preferował czerń. Czarna kurtka, czapka i buty. Spodnie granatowe, a szalika nie miał, chyba, że w koszyku i przykrył go szarym swetrem. Przyglądał się regałowi z gazetami.
 - Myrta? - zwrócił się do mnie, wskazując palcem jakąś gazetę.
 - Hm? - podeszłam do niego i powędrowałam za jego wzrokiem.
      Na gazecie widniał duży, czerwony napis ,,ZAGINIONY". Pod spodem było zdjęcie Willa*. To zdjęcie... Jezu...
 - ,,William Peter Canterville. Zaginiony piątego grudnia, w Burgess, w stanie Pensylwania" - przeczytał na głos, a mnie zaszkliły się oczy na widok całego, zdrowego chłopaka ze zdjęcia. Jego obecna forma była odrażająca. W niczym go nie przypominała.
    Złapałam się za usta. Harry nie przestawał czytać.
 - ,,Wiek: szesnaście lat. Ostatnio widziany był pod pomnikiem Thaddeusa Burgessa**. Jeśli widziałeś go lub wiesz cokolwiek o jego losie, zadzwoń".
      Niżej widniał numer telefonu. Niewiele myśląc, zabrałam gazetę od bruneta i szybko ruszyłam do kasy. Wyszliśmy ze sklepu i udaliśmy do kajuty, tym razem Harry'ego. Była lustrzanym odbiciem mojej. Znajdowały się naprzeciwko siebie, więc...
    Usiadłam na łóżku chłopaka, trzymając zakupioną gazetę w rękach. Wpatrywałam się w obraz przede mną.
    Jak ja dobrze znałam tę fotografię...
 Była oprawiona w ramkę i zamknięta w ściśle tajnej szufladzie, o której wiedziałyśmy tylko my dwie, ja i Lu. Panna Frost była w nim zakochana po uszy od pierwszego wejrzenia.
   To zdjęcie zostało wykonane przez Luke'a, na początku roku szkolnego... Tak, to był nawet dwunasty września, pamiętam - Willa urodziny. Pamiętam też, jak jego klasa śpiewała mu ,,Sto lat" na boisku, a reszta szkoły, z racji, że była przerwa, postanowiła się dołączyć. Lulette była wtedy chora, a potem żałowała, że jej nie było. Obiecała być w szkole w przyszłym roku. Teraz nie wiem tylko, czy w ogóle kruczowłosy dożyje następnych urodzin...Wdech i wydech.
 Pociągnęłam nosem.
    Samotna łza spłynęła po moim policzku. Obecny Will to wrak człowieka. Widać mu wszystkie kości, jest cały posiniaczony, ma wiecznie podkrążone oczy, które - już nie jak kiedyś - są całe w barwie niebieskiej, a przez całe rozumiem białka, tęczówki i źrenice. W dodatku ma pełno blizn na rękach, jakby się ciął!
      Teraz rozpłakałam się na dobre. Przytuliłam gazetę i pozwoliłam płynąć łzom na ramię Harry'ego, który objął mnie i lekko przytulił.
 - Will... Will... - szeptałam, jakby miało mu to przywrócić zdrowie. - Will...
    Co ten Mrok zrobił z tym pełnym energii, radości i życia człowiekiem? Jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole? Człowiekiem dobrym, pomocnym i mądrym? Chłopakiem, który nie miał wrogów, chłopakiem, którego wszyscy lubili! Nie wierzę! Nie wierzę w to! Nie potrafię uwierzyć, że wyssał z niego całe życie..!
 - Ciii... - szepnął Harry, kołysząc mnie lekko.
 - Musimy zabić Mroka. Musimy! - powiedziałam stanowczo, z pulsującą w żyłach adrenaliną.
 - Musimy - zawtórował mi syn Piaskowego Ludka.
    Kolejny napad płaczu. Potoki słonych łez leciały po moich policzkach i kapały. Niech nikt już więcej tak nie cierpi! Nie życzę nikomu widzieć tego, co ja widziałam! Z każdym dniem Will umiera, a ja bezustannie to widzę. Zapomniałam nawet, jak wyglądał przed opętaniem, a to oto zdjęcie mi to przypomniało. To gorsze niż najstraszniejszy horror!
     Zacisnęłam dłonie i poczułam, jak moje własne paznokcie wbijają mi się w skórę. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Harry podał mi chusteczkę.
 - To... T-to co z-zrobił z W-william-mem... - nie potrafiłam dokończyć przez napływające do oczu łzy.
 - Wszystko będzie dobrze - słowa Harry'ego zlały się w jedno, a ja zaczęłam odpływać.
    Łzy smutku, żalu i złości. A także bezsilności...
   W końcu zapadłam w sen. Nie wiem nawet, kiedy, jednak dręczona koszmarami spałam...

Razem ze łzami wypływa cierpienie,
 by zrobić miejsce na nową,
 kolejną falę bólu...


*[LINK] bez kolczyka w uchu i umówmy się, że się nie farbował ;)
**[LINK] o ten pomnik chodzi :)

~~~~~~~~
No, mam nadzieję, że wam się spodobało. Mnie tak sobie... Nie umiem opisywać uczuć :/
 Co do zdjęcia Williama, idealnie niemal odzwierciedla moje wyobrażenie, więc można śmiało patrzeć, chyba, że wolicie swoich Willów ;) Nikogo nie zmuszam.
Dzięki za miłe komentarze :*
Podobnie, jak poprzednio, przepraszam, za wszelkie błędy, ale jak wspominałam - tablet mi nie podkreśla, na komórce nie lubię, a komputera nie będę włączać tak późno :)
Jak myślicie, Will przeżyje? Czy raczej nie? Co myślicie o Harrym?
Tyle, buziaki, pozdrówka itp. itp.!
Wasza Lusia :)

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 13 "Świat jest mały, Lu"

Oczami Lu...

 - Raz, raz, Hemmings! - zawołałam, zbiegając po schodach w domu blondyna.
 - Idę, idę... - odpowiedział mi zaspany głos, idący około metr za mną.
       Wbiłam do jego domu z samego rana, znaczy się już o szóstej, bo obiecał iść ze mną do sklepu po różne niezbędne rzeczy (żelki, ciasteczka, chipsy, cukierki...) do przyjęcia w domu dwuosobowej rodziny Hoodów.  Mieli być na dziewiątą, a ja spodziewałam się dłuższego łażenia po sklepach.
 - Co to do... - zaczął patrząc na dwa spraye stojące w salonie obok reklamówki z moimi ubraniami itp.
 - To do włosów - powiedziałam, przerywając mu i rozbawiona jego zdumionym, nieco przerażonym spojrzeniem dodałam: - Znajomi nie mogą nas rozpoznać. Więc robimy się na punków! - zawołałam, podnosząc jasnoniebieski spray. - Kolczyk w wardze już masz, ja dwa kolczyki w prawym uchu, więc jakaś podstawa jest - uśmiechnęłam się.
     Wciąż patrzył na mnie jak na wariatkę a potem z kiwnięciem głową rzucił:
 - Jesteś niemożliwa.
 - Chodź do łazienki, bo ci jeszcze ubrudzę tapicerkę...
      Powędrowaliśmy do wyżej wspomnianego pomieszczenia. Łazienka, jak łazienka - utrzymana w barwach bieli i błękitu. Tu znajdował się prysznic, więc zgaduję, że w tej na górze jest wanna. Usiedliśmy na pralce. Podałam mu zabrany z domu ręcznik z kolorowymi, spranymi śladami.
 - Owiń się ręcznikiem, chyba, że wolisz mieć niebieskie ślady na koszulce - poinstruowałam.
    Zrobił jak kazałam. Wstrząsnęłam niebieskim sprayem, a blondyn odruchowo przejechał ręką po włosach. Spojrzał na mnie błagalnie.
 - Łapa pod ręcznik! - zawołałam, a Luke od razu wykonał rozkaz. - Nie panikuj, nie ufarbowałabym cię czymś, co nie zjedzie...
 - To konieczne? - zapytał.
    Skinęłam głową, wciąż się uśmiechając. Nachyliłam się bliżej i uśmiechnęłam. Jego błękitne tęczówki patrzyły na mnie, mówiąc ,,Po co to?".
 - Zamknij oczy - powiedziałam i rozpoczęłam pracę. - Lepiej nie otwieraj też ust. W sumie, to powinieneś się cieszyć - stwierdziłam - rozważałam wzięcie fioletowego albo różowego. Niebieski przynajmniej pasuje ci do oczu. Aha, kolor zejdzie po myciu, albo jak przemienisz się w swoją drugą postać i wrócisz do obecnej. Testowałam trzy razy, a więc działa.
     Odłożyłam spray i zaczęłam szukać w reklamówce z ubraniami płynu do demakijarzu, który szczerze mówiąc podwędziłam mamie. Kątem oka zauważyłam, że Luke  z zainteresowaniem przygląda się swojej jasnoniebieskiej fryzurze.
 - Co podglądasz? - zbeształam go i nalałam trochę płynu na płatek.
 - Zastanawiam się, jakie ty sobie zrobisz - odpowiedział, zamykając oczy, a ja wytarłam miejsca, w których wyjechałam.
 - Czerwone - zabrałam od niego ręcznik. - Gotowe! Znaczy, włosy...
 - Co jeszcze mnie czeka? - zapytał z uśmiechem.
 - Czyżby ci się spodobały niebieskie? - zażartowałam.
 - Całkiem znośne - zaśmiał się. - Może się tak ufa...
 - Nie, błagam nie! - przerwałam mu i owinięta ręcznikiem stanęłam przed lusterkiem. Zaczęłam farbować swoje końcówki.
 - Wracając, co zamierzasz jeszcze zrobić? - stanął za mną.
 - Zobaczysz...
      Dokończyłam farbowanie i odstawiłam pusty spray. Ten Luke'a był pusty w połowie, ale nie ma się co dziwić - ja mam dłuższe włosy.
    Spojrzałam na siebie w lustrze. Podoba mi się! Kiedy zmyłam już resztki czerwonego sprayu z twarzy, ponownie zaczęłam szukać rzeczy w reklamówce. W końcu znalazłam niewielkie, metalowe pudełeczko.
 - Brew, ucho, nos, inna część twarzy? - wymieniłam.
 - A o co chodzi? - zdziwił się.
- Kolczyk - przewróciłam oczami i otworzyłam pudełko pełne różnych srebrnych kulek i obręczy.
 - Jak to działa? - zapytał zdezorientowany.
 - Po prostu nakladasz, albo na magnes.
      Spojrzał na pudełko, a potem na mnie.
 - Rób, jak uważasz - powiedział.
      Takim oto sposobem, Luke otrzymał dwa kolczyki w prawej brwi, jeden w nosie i w uszach. Sobie zrobiłam w wardze (po lewej, jak Luke), nosie i brwi. Potem wybieliłam nam twarze pudrem, co oczywiście spotkało się ze sprzeciwem niebieskookiego, ale udało mi się go jakoś namówić. Pomalowałam sobie mocno oczy eye-linerem oraz zrobiłam czerwone cienie. Również eye-linerem narysowałam nam kilka tatułaży na szyi i dłoniach, bo pod kurtką i tak tylko tyle widać.
      Potem poszłam z Luke'iem do jego pokoju po jakieś czarne ubrania, a to chwilę trwało. Ciężko było znaleźć coś pasujacego w jego szafie. Znalazłam za to sporo koszul w kratę. Niebieską, czerwoną, zieloną, czarno-białą...

***
 - Akurat teraz zachciało się dzwonić! - prychnęłam z oburzeniem, krzywiąc się na dźwięk mojej ulubionej na chwilę obecną piosenki - Wild Heart (The Vamps). Wszystkie torby z prawej ręki chwyciłam zębami. Na szczęście były to ubrania. Wyszukałam na oślep telefon i odebrałam. Kątem oka zobaczyłam, że Luke już wrócił. Poleciał po coś do picia. Zabrał ode mnie torby z lewej ręki, a ja natychmiast złapałam nią torebki z ust. W międzyczasie upiłam łyka wiśniowego shake'a, którego postawił mi pod nos. Brawo - kocham wiśniowe!     Rzuciłam Luke'owi bezgłośne dzięki, a potem przyłożyłam telefon do ucha.
 - Halo? - zapytałam.
 - To ja, mama. Gdzie jesteś? - usłyszałm głos mojej rodzicielki po drugiej stronie słuchawki.
 - Właśnie wracamy, a co?
 - Zaraz będą. Dzwonili, że już wyjechali z lotniska. Pospiesz się - powiedziała mama. - Pa, pa!
 - Okay, paa - rozłączyłam się. - Musimy się pospieszyć!

       Najpierw odstawiłam zakupy pod drzwi swojego  domu, by wtajemniczona mama mogła je bez przeszkód zabrać. Następnie wparowaliśmy do domu Luke'a, a w drzwiach minęliśmy brązowowłosego, dwa lata młodszego Steve'a (również wtajemniczonego), który z kpiną zapytał, czy byliśmy na balu przebierańców. Na moje i swoje szczęście Luke zignorował to. Szybko w pokoju chłopaka przybraliśmy formy strażników i z powrotem swoje, by odzyskać swój naturalny kolor włosów. Potem ja poleciałam do łazienki na górze, a on na dole. Zmyliśmy puder i tatuaż oraz przepraliśmy w codzienne, zwykłe ciuchy.
    Kiedy wychodziliśmy na dwór, wyglądaliśmy już niemal jak aniołki. Zauważyłam, że samochód, czarne bwm, już stoi przed garażem, a mama, wypatrująca nas przez okno wołała coś do kogoś.
    Niespełna minutkę potem z domu wybiegł mulat o ciemnych włosach i oczach. Troszkę się zmienił, nie powiem. Nie wiele, ale jednak. Nie miał kurtki, a był jedynie w świątecznym, niebieskim swetrze. Rozłożył ręce jak do tulenia, a ja pobiegłam i rzuciłam mu się na szyję.
 - Wesołych świąt, mała - mrugnął do mnie.
 - Wesołych!
    Różnica wieku ogromna wręcz: ja 24 grudnia, on 25 stycznia tego samego roku. Jednak tak czy inaczej, według niego byłam "mała", ale nie jestem aż taka mała, mam metr sześćdziesiąt! A on około metr osiemdziesiąt - dodała podświadomość. Ale co tam. Wcale nie jestem mała!
 - Calum? - zapytał na powrót blondyn, stojący za mną.
 - Luke? - odezwał się Hood, patrząc na niego przez moje ramię.
 - To wy się znacie? - zapytałam zdezorientowana. - Jak to w ogóle..?
 - Jasne, że tak - uśmiechnął się mulat i podszedł, żeby przywitać się z Luke'iem. - Co ty tu robisz, Hemmings?
 - Mieszkam - odpowiedział wesoło blondyn.
 - A... ale przecież..? Cal, ty jesteś z Australii!
 - Ja też - powiedział że śmiechem blondyn.
 - On też - potwierdził Hood. - Świat jest mały, Lu!
 - Co?! To dlaczego ja tego, cholera, nie wiedziałam?! - patrzyła na nich z wyrzutem.
 - Też nie wiedziałem, że szanowany pan Hemmings mieszka w Burgess - Cal pokręcił głową.
 - Tu konkretnie - niebieskooki wskazał dom za swoimi plecami. Calum rozłożył bezsilnie ręce, a jego wzrok mówił sam za siebie: ,,Jeszcze lepiej!".
 - No wiesz co, Luke? Zgaduję, że tam masz babcię - blondyn skinął głową. - Oraz zapewne jesteś z Sydney...
 - Zgadza się - potwierdził.
 - Ty to w ogóle cały jesteś tajemnicą owiany! - powiedziałam rozkładając ręce.
 - Mój tata nie chciał gadać wszystkim wokół, że jesteśmy z drugiego końca świata - wzruszył ramionami.
 - Chodźmy do środka, marznę! - Calum wzdrygnął się.
 - Czego jeszcze nie wiem? - zapytałam ich obu, kierując się w kierunku domu.
 - Mamy zespół - wyjawił blondyn.
 - Tego też nie wiedziała, Lukey? Jak mogłeś? - zaśmiał się Cal.
 - Lukey? - zdziwiłam się.
 - Z resztą zespołu tak na niego mówimy...
 - Jeśli już chcesz wiedzieć wszystko, to zwiemy się 5 Seconds of Summer - dokończył Hemmings. - I jest nas czterech.
 - Obrażam się! Tyle faktów, a ja nic nie wiem! - zapasałam ręce i przyłapałam spojrzenie Cala. - Na ciebie też!
       Byliśmy już prawie pod drzwiami, bo nasze tempo to i ślimak przewyższy. Chłopcy wymienili parę zdań szeptem, a potem stanęli po obu moich stronach i zarzucili ramiona na szyję.
 - To może żebyś już nie była obrażona, zaprosimy cię do nas do Australii? - zaproponował Luke.
 - Na ferie - uściślił Calum.
 - A Myrtunię też? - dopytywałam się się słodkim głosem.
 - Jak nie damy jej noża i obieca, że nie poderżnie mi w nocy  gardła, to tak - odpowiedział, a ja i Hood parsknęliśmy śmiechem.


Świat jest mały tylko dla młodych...

~~~~~~
No i mamy w końcu Caluma Hooda ;) Stwierdziłam, że osobne zakładki należą się jedynie dzieciom strażników. Pozostali będą w zakładce "inni" i będą tam tylko imiona i nazwiska. Co do gifu (gifa czy jak to tam się odmienia), to, jak się łatwo domyślić - Luke i Calum. Powiem od razu, że w rozdziale Myrty przeskoczę o jeden dzień(z 11 gr. do 13), a w kolejnym z perspektywy Lu opiszę oba dni(tj. 12 i 13). Nie dobijam was i zdradzę, że za kilka (do dziesięciu powinno się zmieścić) rozdziałów główną trójka znowu się spotka.
Skoro szantaż podziałał...
Następny za co najmniej trzy komentarze ;)
Waszą Lusia ;)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 12 "Richmond i okolice"

!!! Przeczytaj info pod rozdziałem !!!

Oczami Myrty...

 - Przestań mi się śnić, Hemmings! - fuknęłam, kiedy to już chyba czwarty raz tej nocy obudziłam się.
   Dosłownie sekundę potem, Chris skończył wartę i wszedł do namiotu. Ze zdziwieniem spostrzegł, że nie śpię.
      Harry nie dostawał już warty przede mną, jak wcześniej. Od teraz zawsze przed bratem. Nie mogłam uwierzyć, że Harry, dobry, miły, kochany Harry potrafi tworzyć koszmary. Kiedy próbował mnie obudzić ostatnim razem, wywołał u mnie koszmar związany ze śmiercią... tak, super, że wiecie - Luke'a. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, a chlopak załamał się. Stwierdził, że nie chce takich zdolności. Owszem, potrafi też tworzyć zwykłe sny, bo tę cząstkę przyjał od ojca, ale jakimś dziwnym trafem... umie tworzyć oprucz czarny piasek. Postanowił więc, że będzie budzić jedynie odpornego ma to Christiana, bo w innym wypadku powoduje koszmary (testowane na Zębuszce za jej zgodą). Jakoś udało nam się wyciągnąc Harry'ego z dołka.
 - Długo nie spisz? - zapytał Christian.
 - Parę sekund temu wstałam - wyjaśniłam, wstając.
   Skinał głową.
 - Spokojnej warty - powiedział, owijajac się kurtką.
 - Spokojnych snów - uśmiechnęłam się.
      Wyszłam i usiadłam na pieńku (zazwyczaj jednak był to śnieg), jak już robiłam to kilka, może kilkanaście razy. Niedaleko naszego obozu, pod drzewem spał William, który wyglądał, jakby był martwy. Miałam obserwować, czy się nie ruszy. Obecnie jesteśmy w Richmond. Najprawdopodobniej Kruk kieruje się do portu. Wróżka powiedziala, że skoro poprzednia kwatera była w Wenecji*, ta może być również w okolicy, lub ogólnie w Europie. Biorąc przykład z Lu, zabrałam się za pozytywy - zwiedzam Amerykę! Może będę w Europie! Może zatrzymamy się w Anglii?
    Skróciliśmy zgodnie warty z trzech do dwóch godzin.  Trzy to było zbyt wiele. Cały dzisiejszy dzień, od mojego przebudzenia po koszmarze, a jest to jeszcze - bo za pięć minut północ - dziesiąty grudnia, szliśmy. Ba, szliśmy - biegliśmy! Postanowiłam podczas tego "spacerku" przybrać postać zajęczycy, bo wolniej się męczę i mam furto.
      Jeszcze w dodatku Luke nawiedza mnie w snach - nie koszmarach, ale w najzwyklejszych snach. Ostatnio we śnie graliśmy na plaży w siatkówkę, wcześniej ścigaliśmy się na motorach, a jeszcze wcześniej, uczył mnie jeździć na desce. Takich snów było dużo....

      Warta minęła mi błyskawicznie. Wróciłam więc do namiotu, by obudzić Zębuszkę i ponownie zniknąć w krainie snów, majac nadzieję, że tym razem bez pewnego irytującego blondaska. No i nadzieja okazała się płonna, jednak tym razem we śnie odwiedziła mnie jeszcze Lu. Siedzieliśmy we trójkę na murze otaczającym szkołę od strony boiska. Rozmawialiśmy o czymś. Nie pamiętam nawet o czym. Eh... tak to wygladają moje sny, które są obecnie mącone towarzystwem dwóch synów Piaskowego Ludka. Obaj nawet nieświadomie, kiedy śpią, tworzą sny innych. A to właśnie jest to, co irytuje najbardziej. Potrafią zrobić sny jedynie na podstawie informacji o danej osobie. Wiedzą, że znam Luke'a i Lu, a to przetwarza się na sny. Jeden raz mi się śnił, a potem to wina tych dwóch.

***

 - O rany, zwolnijmy! - poprosił Chris, który na wszelkie sposoby próbował wznieść się w powietrze, jak jego ojciec czy nawet brat.
    Jego na chwilę obecną piaskowe włosy były rozwiane we wszystkich kierunkach, a brązowo-złote oczy wpatrywały się w nas błagalnie. Chłopak oddychał szybko i ledwo nadążał.
      Pędziliśmy pod prąd przez ulicę, co jakiś czas jedynie schodząc na ośnieżony chodnik, który mroził mi łapy. Tak, tak, byłam pod postacią Wielkanownej Zajęczycy. Jedynym powodem, dla którego nie byliśmy skrajnie wykończeni było posiadanie nadnaturalnych cech. Zmęczenie jednak tak czy inaczej dawało o sobie znać, a ja miałam wielką nadzieję, że popłyniemy statkiem do Europy, bo - jak to Mrok kieruje - Will jest w stanie płynąć o własnych siłach, czy też siłach obsiadującego jego ciało Czarnego Pana...
    Dobiegalismy do południowo-wschodnich krańców Richmond, stolicy Wirginii, w której szczerze mi się podobało. Miasto, jak miasto, ale przepływająca przez nie rzeka nosząca nazwę "James" dodawała mu uroku. Co jakiś czas jakieś dzieci patrzyły na nas w osłupieniu, a ja i chłopaki - biorąc przykład z Zębuszki - machaliśmy do nich. Podziwialiśmy z Harrym widoki, które z racji narzuconego, szybkiego tempa mijaliśmy bardzo szybko. Wyruszyliśmy około godziny czwartej, kiedy to obudzeni przez Zębuszkę zerwaliśmy się do biegu. Dochodziła szósta.
 - Chris, dwie godziny biegu, a ty wymiękasz? - zaśmiałam się.
 - Ty nie biegasz. Ty SKACZESZ! Wróżka Zębowa LATA, Harry też LATA! A że ja latać nie potrafię, muszę za wami BIEGAĆ! - krzyknął, a cała nasza trójka zaśmiała się.
 - Było się uczyć, jak był czas - powiedziałam pod nosem, ale usłyszał i fuknął w odpowiedzi.
 - Ponieść cię? - zaproponowała Ząbek, która robiła za oczy "zespołu".
 - Nie, dziękuję! - zawołał dysząc.
 - Nie, to nie - stwierdził Harry i pogrążył się na nowo w rozmowie ze mną.
     Nie przerywaliśmy konwersacji aż do momentu pojawienia się tabliczki z przekreśloną nazwą miasta. Potem poruszaliśmy się cały czas prosto, aż Will zatrzymał się i położył na ziemi, a ja, Chris i Harry poszliśmy bez namysłu w jego ślady. Mama Luke'a wydawała się w ogóle nie być zmęczona.
 - Wody - wysapał Harry, leżący po mojej prawej.
    Zębuszka zmierzyła nas wzrokiem, a potem poleciała po upragniony płyn. Nie poruszyłam się. Jak padłam, tak leżałam.
 - Błagam, niech on już tu zostanie chodziaż parę godzin! - głos jego brata stłumił śnieg.
     Otrzepałam uszy, ale wciąż się nie ruszyłam. Chlopcy chyba też, bo nie słyszałam ruchu.
 - Nie wiem, jak wy, ale ja liczę, że Kruk zdecyduje się płynąć statkiem, a nie wpław! - wychrypiałam.
 - Ja też! Jak nie, możemy zacząć spisywać testament - westchnął Christian.
 - Powód śmierci: utopienie w wyniku skrajnego wyczerpania - zakpił Harry.
 - Powód skrajnego wyczerpania? Pościg za opętanym przez Władcę Koszmarów nastolatkiem - rzuciłam, a potem z goryczą dodałam: - Nawet nie zdążymy spisać tych testamentów, bo gdzie tu dostaniemy papier...
 - A wiecie, co? - Harry podniósł się na łokciach. - W sumie, to nie taka głupia śmierć. Jak na filmach!
     Znalazłam siłę, by trzepnąć go w łep, a Chris parsknął śmiechem.
 - Nie możemy narzekać na nudę - wyszczerzył się i obrócił na plecy.
 - Ciebie też walnąć? - zapytałam i sama podniosłam się do pozycji półsiedzacej, wracając do ludzkiej postaci.
 - Nie, dziękuję - zaśmiał się.
     Przez chwilę panowała cisza. Oczywiście, nie ja ją przerwałam. Zrobił to Harry.
 - Tak w ogóle, to co zamierzają zrobić, kiedy dotrzemy już do Centrum Koszmarów?
    Wzruszyłam ramionami.
 - Może będą próbować go pokonać? - zgadywał Chris.
 - Albo zjamą się ocaleniem Williama - stwierdziłam.
 - Szczerze wątpię, by przeżył - Harry splótł dłonie.
 - Ja też, ale mam nadzieję, że tak. Lu by tego nie przeżyła...
     Przerwali mi w tym samym czasie, mówiąc:
 - Są parą?
 - Przyjaźnią się?
     Uświadomiłam sobie, że mało o sobie wiemy. W sensie my wszyscy - ja, Lu, Luke i oni. Właściwie... niemal nic. W sumie, chyba należaloby się chociaż trochę poznać. Nie wiemy, co się stanie. Dwa ze wszystkich ataków Mroka skończyły się obłąkaniem, a jedno z dwójki w efekcie się powiesiło (to powiedziała nam Ząbek, była tego świadkiem). Wróżka i inni strażnicy sądzą, że Mrok jest w stanie posunąć się do morderstwa, byle tylko wzbudzić strach i odzyskać siły, żeby ponownie wejść swoje ciało.
    Wracając, zorientowałam się, że wciąz czekają na odpowiedź.
 - Nie i nie. Powiedzmy, że się kolegują inaczej...
     Patrzyli na mnie, jak na kosmitkę, a ja postanowiłam się nie trudzić z wyjaśnianiem im tego. Pokręciłam głową z cichym "Nie ważne". Ci mężczyżni... inteligencja leży.
 - Tak w ogóle, to skąd jesteście? - zapytałam zamiast tego.
 - Grand Rapids, Michigan - odpowiedzieli jednocześnie.
 - Wow, to wy też daleko od domu.
 - A ty? - zaciekawił się Chris.
 - Burgess, Pensylwania. Lulette i Luke tak samo. Mieszkamy po sąsiedzku - powiedziałam, a potem, tak o, dodałam: - Oni na przeciwko siebie, a ja dwa domy dalej na prawo od Luke'a.
 - Ta sama szkoła, zgaduję? - Harry również usiadł, a ja skinęłam głową.
 - I klasa - dodałam.
    Co jak co, ale śnieg jest zimny i mokry, więc i Chris usiadł.
 - Fajnie macie - stwierdził po chwili ciszy.
 - Zbawienie! - zawołał Harry, wskazując na Wróżkę z dwoma butelkami wody.

Tyle rzeczy robimy, 
żeby nie patrzseć w stronę śmierci...

*Odsyłam do tej tabelki pod zdjęciem: [KLIK]

~~~~~~~~~~~~
Jak się dopatrzycie błędów, to sorki, ale tablet nie podkreśla :/

Za dobra dla was jestem!!!
Chyba się na was fochnę, jak to ostatnio w modzie. Na was wszystkie poza Laylą (buziaki, kochana :*)! Jak już nie chce wam się komentować, to chociaż kilknijcie "przeczytane" (w wersji mobilnej nie ma), ale kropka mi nawet wystarczy, no! Motywacja jakaś potrzebna, prawda? Jak się wam nie chce logować, to na anonimowym chociaz i podpisać...
   Za karę was poszantarzuję ;) *piekielny śmiech*
Następny pojawi się tylko pod warunkiem, że ujrzę tu conajmniej trzy komentarze od trzech innych osób.
Zła Lusia

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 11 "Błagam, wróć ze mną!!!"

Oczami Lu...

 - Porozmawiaj z nim - powiedział mój ojciec.
   Luke roześmiał się.
     Staliśmy na wielkim balkonie w nieznanym mi miejscu, które otoczone było tą samą lodową kopułą, co mój i Luke'a pokój. Przypominał mi taki jak na zamkach w bajkach - kamienny, z kamienną balustradą. Nie widziałam, by ten balkon miał jakiekolwiek zejście. Był po prostu w niczym! Kiedy nspojrzałam w dół przy barierce, dostrzegłam, że na dole jest śnieg. Wiele mi to mówi... W Burgess też jest zima! Widok dookoła ten sam - lód, bo jak kopuła, to kopuła.
 - Lu i rozmowa z wiatrem... Skąd ja to znam? - udał, że myśli. - Nie sadzę, by wiar ją lubił, zwłaszcza, że wyzywała go od najgorszych...
 - Taak, ale wtedy nie wiedziałam, że jest... hm... istotą? - zrobiłam minę niewiniątka.
 - Dobra - Jack uśmiechnął się. - Wracając, pogadaj z nim. Od tego trzeba zacząć - usiadł na balustradzie i wskazał palcem na miejsce między okiem a uchem. - Potem już działa sama telepatia.
- Spróbuję...
 - Ty, Luke - blondyn natychmiast wyrwał się z rozmyślań i spojrzał na mojego ojca - musisz przybrać postać... Wróża Zębowego - widziałam, jak białowłosy sili się na powagę.
    Luke coś tam mruknął i spełnił polecenie, a ja zajęłam się sobą.
 - Więc... - plątałam dłonie. - Hej, wietrze! Miło cię widzieć? - co ja gadam?! Oni chcą ze mnie zrobić idiotkę czy jak? Czuję się jak jakaś osoba z problemami psychicznymi! - Wiem, byłam wredna i... Przepraszam, ale już nie będę proszę odpowiedź...
    Czekałam chwilę - nic. Super! Czuję się idiotycznie!
 - Prooooszę? Tak bardzo ślicznie prooooszę? - zrobiłam maślane oczka.
      Podmuch wiatru. Lekki, ale ile satysfakcji!
 - Więc, co dalej? - zapytałam ojca, który chyba robił Luke'owi wykład na temat budowy i funkcji jego skrzydeł. Widziałam w oczach blondyna proste "pomocy!". Spojrzałam na niego bezradnie.
   Jack zwrócił wzrok w moim kierunku.
 - Zapytaj, czy ci pomorze - rzekł jedynie.
    Wywróciłam oczami.
 - Jesteś jeszcze, wietrze? - zapytałam. Poczółwszy podmuch, kontynuowałam: - Możesz mi pomóc unieść się nad ziemię?
     Silny wiatr otulił mnie całą. Włosy, obecnie brązowo-białe powiewały dookoła mnie. Miałam wrażenie, że wiatr najzwyczajniej mnie trzyma. Moje stopy na sekundę oderwały się od ziemi. Usatysfakcjonowana, uśmiechnęłam się. Duży postęp - pięć centymetrów nad ziemią!
 - Am... Mogę tak trochę dłużej? Wiesz, każą mi się uczyć latać, a ja... - ponownie wiatr uniósł mnie do góry.
     Teraz byłam może metr nad ziemią. Nieziemskie uczucie! Nie stałam. Lewitowałam i w ogóle nie czułam na sobie dotyku wiatru. Luke uśmiechnał się do mnie z dołu. Jego skrzydła były rosprostowane, ale jeszcze nie użyte.
    Nie wiedziałam, co dalej, więc pomyślałam, że chcę być znowu na ziemi. Tak też się stało. Nie musiałam nawet prosić. Chyba polubię wiatr. Jest całkiem... rozmowny.
 - Dziękuję - szepnęłam i uśmiechnęłam się do powietrza.
 - Brawo Lu! - usłyszałam głos mojego ojca, który przechadzając się po balustradzie, obserwował nasze wyczyny.
    Luke dopiero teraz w ogóle podjął próbę wzniesienia się w powietrze i zaczął machać swoimi niebieskawymi skrzydłami. Stanął na palcach, a potem nawet lekko ugiął nogi i przez może dwie, trzy sekundy skrzydła utrzymywały go tak z pół metra nad podłogą, a potem chyba zapomniał, że musi cały czas machać, bo spadł boleśnie na ziemię. Skrzywiłam się. Musiało boleć, a syk chłopaka tylko utwierdził mnie w przekonaniu.
 - Koniec ćwiczeń, błagam - rzekł rozmasowując krzyże.
 - Koniec - potwierdził mój ojciec, podlatując do nas.


***

 - I co? - zapytał, kiedy weszłam do naszego pokoju.
       Leżał rozłożony na prawie-kanapie i wcinał popcorn z dużej, zielonej miski. Podeszłam i wzięłam od niego całą garść. Usiadłam na wolnym fragmencie i oparłam się o jego brzuch i ścianę.
 - Mogę wrócić - powiedziałam ucieszona. - Ty też! Niestety, jedynie na trzy dni...
 - W ogóle, który dzisiaj jest? - tym pytaniem sprawił, że się zamyśliłam.
    Przypomniałam sobie, że w telefonie mam datę. Spojrzałam na od dłuższego czasu nieużywane urządzenie.
 - Dziesiąty - powiedziałam na głos, dziwiąc się, że minęło tylko tyle.
 - Serio? Byłem pewny, że z dwunasty... Kompletne zatracenie w czasie - stwierdził zakładając ręce za głowę. Potem zmienił temat: - Myślałem, że zwariuję, jak Zając kazał mi rozmawiać z żabą...
    Wybuchłnęam śmiechem.
 - To było boskie! Nadawałoby się do kabaretu jak nic! - wsadziłam do ust popcorn.
 - Po cholerę mi znać wszystkie języki świata! Ty masz tysiąc razy lepiej! - zaczął.
 - No wiem! - przerwałam mu.
 - Świetnie, że wiesz - stwierdził, spoglądając na mnie spod przymróżonych powiek. - Więc, wracasz na te trzy dni? - zapytał już normalnie.
 - Tak. Oczywiście, pan Zając osobiście mnie i, jak będziesz chcieć, ciebie dostarczy pod dom i będą nas pilnować - powiedziałam papugując głos Mikołaja. - Błagam, wróć ze mną!!! - spojrzałam prosząco w jego kierunku.
    Świdrował mnie swoimi niebieskimi oczami (takie zostały na stałe w ludzkiej formie), a w końcu westchnął.
 - Niech ci będzie - powiedział, a ja go przytuliłam.
    Tak w zasadzie, zrobiłam to z rozpędu, ale jednak. Na szczęście, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić podczas tego wspólnego mieszkania. Mimo wszystko powstrzymywałam się od tulenia, co robiłam praktycznie zawsze na powitanie i pożegnanie z Myrtunią, którą - jakby nie było - zastępował mi Luke. W dodatku, zaczęłam myśleć nad tym, kiedy ją w końcu zobaczę. Nie spodziewałam się, że aż tyle jej nie będę widzieć. Wróżka widuje się z Zajacem i moim tatą, ale nic nie chcą nam powiedzieć. Wiemy, że śledzą chłopaka o pseudonimie Kruk, który został opętany przez Mroka i że jest z naszej szkoły.
    Przypomniałam sobie, jakie kłamstwa wymyślili nasi rodzice na usprawiedliwienie nieobecności...
 - Ej, wiesz, że dowiedziałam się, że pojechałam do kuzynów w Nowym Jorku na święta? Myrta jest ze mną, ale potem wraca do siebie - rzekłam wesoło.
 - Interesujace, masz tam w ogóle kogoś? - pokręciłam głową, a Luke parsknął śmiechem. - A ja?
 - Jesteś u babci, ale nie wiem, której - powiedziałam, wzruszajac ramionami.
   Przypomniałam sobie coś. Podeszłam do naszych białych drzwi i z racji, że otwierają się na zwenątrz wyciągnęłam rękę w kierunku tamtej strony.
 - Widziałeś?
 - Jeśli chodzi o napis i numer, to tak - siadając wział tablet do rąk i włączył jakąś grę.
      Przez chwilę wpatrywałam się w napisane ukośnie, czarną farbą nazwiska.
4
Lulette Frost
Luke Hemmings

 - Jakoś podejrzanie to wygląda - powiedziałam i zamknęłam drzwi ponownie.
   Chyba zrozumiał o co mi biega.
 - Trochę - uśmiechnął się nie odrywając spojrzenia od gry. - Najważniejsze, że my wiemy swoje.
 - Internat czy akademik na takie coś by nie pozwolił...
 - Ale to przecież tylko dom Wielkanocnego Zająca - uśmiechnął się do ekranu tabletu i wzruszył ramionami.
 - Wiesz co? - zapytałam, rzucając się na łóżko.
 - Co żeś znowu wymyśliła? - tym razem także na mnie nie spojrzał.
 - Powinni nam załatwić telewizor - rzekłam, a Luke wytrzeszczył na mnie oczy. - I Wi-Fi.
 - Nie taki głupi pomysł... Pogadamy z nimi. A właściwie, to kiedy wracamy? - zapytał. - W sensie kiedy i o której?
 - Dzisiaj wieczorem. Licząc od jutra, zostajemy na trzy dni - wyjaśniłam.

***

  Już o siedemnastej byliśmy spakowani (telefon i słuchawki...) i gotowi na podróżowanie kulą śnieżną. Tak się jednak nie stało i czekała nas wędrówka podziemnymi tunelami ojca Myrty. Nie bylismy zachwyceni, ale lepsze to, niż to coś do teleportacji!
     Wędrówka, niby nie trwała wieki, ale wyjątkowo niewygodny grunt wcale jej nie ułatwiał. Będę mieć odciski. Podzieliłam się tą myślą z Luke'em, a on mi przytaknął. Widać nie jestem sama.
  W końcu jednak znaleźliśmy się u wylotu dziury. Szybko pozakładaliśmy czarne kurtki, czapki i szaliki. Znaczy, Luke miał czarny płaszcz, nie kurtkę, ale wiecie...
    Wyszłam przez wylot dziury na biały, ubity na jezdni śnieg. Od razu przywitało mnie chłodne powietrze, a nawet wiatr, któremu rzuciłam cichutkie "witaj". Stałam przed bladoniebieskim budynkiem z białymi drzwiami. Długa na całą przednią szerokość weranda zapraszała niczym rozłożone ramiona.
 - Dom - uśmiechnęłam się do siebie.
   Kątem oka zauważyłam, że i Luke wpatruje się w swój dom.
Zając bez zbędnych słów pożegnal nas i wskoczył do nory.
 - To... - zaczął niebieskooki i poprawił swoją czarną czapkę, która zsunęła mu się nieco. - Widzimy się jutro? - włożył ręce do czarnego płaszcza.
     Mieliśmy się siebie trzymać tak długo i tak często, jak się da.
 - Yhym - kiwnęła głową. - Rano powinni przyjechać. Musisz go koniecznie poznać! - powiedziałam, a blondyn kiwnął głową. - A, i z góry uprzedzam, że mój kolega może sobie pomyśleć, że jesteśmy parą, więc się nie przejmuj. Nie będę mu tysiąckroć wyjaśniać, że jestem wolna...
 - Po co mu cokolwiek wyjaśniać? - powiedział ze śmiechem, idąc tyłem w kierunku swojego domu.
     W odpowiedzi rzuciłam w niego śnieżką. Celnie. Zaśmiał się i wbiegł na swoją werandę. Ja tak samo. Otworzyliśmy drzwi w tym samym momencie i pomachaliśmy sobie na pożegnanie.
 - Do zobaczenia, Frost - uśmiechnął się.
 - Do zobaczenia, Hemmings - odwzajemniłam gest i zniknęłam za drzwiami, by odbyć rozmowę s mamą i ojczymem, którzy właśnie kończyli kolację.
   Duży plus - nie jestem sama.

     Mimo, iż nie jestem sama, takie wrażenie odniosłam leżąc w łóżku. Nie mogłam spać co ostatnio zdarzało mi się dosyć często. Brakowało mi blondyna, śpiącego na górze piętrowego łóżka, którego mogłam budzić o każdej porze, bo "mi się nudzi i nie mogę zasnąć", co też w zasadzie robiłam co najmniej z dziesięć razy nocy poprzedniej. Gdyby z miesiąc wcześniej ktoś mi powiedział, że aż tak zaprzyjaźnię się z Luke'iem w ciągu tych kilku dni, że jedna samotna noc (jakkolwiek głupio to brzmi) wydaje się być wiecznością, wyśmiałabym go. Tak, czuję się sama i chyba nawet boję się ciemności.
    Mimo, iż początkowo nie cieszyłam się z pomysłu wspólnego pokoju, teraz bardzo brakuje mi drugiej osoby w pomieszczeniu. W zasadzie, zastanawiam się, czy ja go po prostu polubiłam bardziej - jako przyjaciela, nie kolegę, czy może jednak inaczej. Nie wiem. Czuję się swobodnie w jego towarzystwie, więc sama nie wiem... mam nadzieję, że to pierwsze. Obstawiam, że Myrta go lubi lubi i on ją też, więc jeśli bym się teraz zakochała... złamane serce jak nic. Chyba, żeby Rakhity spodobał się któryś z synów Piaska - a obaj są przystojni (no w końcu bliźnięta). Nawet nie wiem, jak się nazywają... Charlie i Henry? Nie... ale coś koło tego.

Czasem tak trudno odróżnić przyjaźń od zakochania...*

~~~~~~~~
*cytat zmodyfikowany - w oryginale jest "od miłości", ale nie mogę tego nazwać miłością, bo nią nie jest, a po drugie, istnieje miłość przyjacielska.

No, nie jestem zbytnio zadowolona... :/ nie wyszło mi. Postaram się napisać lepiej w następnym. Ale to wszystko tego, że się zmusiłam do pisania. Jeśli dopatrzycie błędów, przepraszam, ale padam...
No i dzięki za reklamę Lay ;) Tu zagląda mniej osób, ale może...
Włazić na: Ja i Jelsa
Wasza Lusia

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 10 "Refleksje nad życiem, wspomnienia, sen i rzeczywistość"

Oczami Myrty...

   Kiedy wisisz nad przepaścią, zaczynasz się zastanawiać nad życiem. Zupełnie nagle zaczynasz żałować setek decyzji i całe życie biegnie ci przed oczami. Tracisz nadzieję na ocalenie i usiłujesz sobie przypomnieć słowa modlitwy, które nagle zniknęły gdzieś w mętliku myśli. Wiesz, że liczą się sekundy, bo jeśli nie zrobisz tego teraz, to już nigdy. Wspominasz rzeczy, za które zapomniałeś przeprosić i modlisz się, by zostało ci to wybaczone. Obiecujesz sobie, że jeśli to przeżyjesz, będziesz dobrym człowiekiem, pogodzisz się ze wszystkimi wrogami...
 - Trzymaj się! - krzyknął po raz drugi Harry, zaciskając dłoń na mojej dłoni jeszcze ciaśniej. - Jeszcze chwilę! Chris!
 - Jestem - obok pojawił się drugi z bliźniaków i rzucił mi linę do wolnej ręki, ale kiedy się puściłam, nie dałam rady ponownie złapać się wystającego kamienia, a tym bardziej zrzuconej liny.
  Śnieg zsunął się z miejsca, gdzie trzymałam nogę.
 - Ja już dłużej nie wytrzymam! - pisnęłam, czując, że krew odpłynęła mi z palców i że wyślizguję się z dłoni Harry'ego. Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że chcę żyć.
 - Jest Ząbek! - krzyknął Christian i zaczął machać rękami.
  Nie widziałam, co się dzieje za moimi plecami, ale poczułam, że Wróżka złapała mój wolny nadgarstek i zarzuciła moją dłoń na swój kark, przejmując mój ciężar od Harry'ego.
   Przez chwilę leciałam, aż stanęliśmy na ziemi i opadłam bezsilnie na trawę.
 ...ale kiedy już nic ci nie grozi, stwierdzasz, że wciąż masz czas ich nienawidzić i nie myślisz o tym w ten sam sposób, co niespełna minutę temu. Wracasz do rzeczywistości i zapominasz o złożonych obietnicach.
 - Co tu się stało? - kobieta-koliber wydawała się być rozgniewana.
 - Ziemia się osunęła - wydusiłam z ziemi.
 - O jeju - szepnęła, podlatując do mnie.
 - Nic mi nie jest - wyszeptałam.
 - Widzę - powiedziała z przekąsem, opatrując moje nadgarstki.
 - Harry? - zwróciłam się do czarnowłosego i podniosłam się do pozycji siedzącej, ignorując pomruki wróżki.
 - Tak? - w błyskawicznym tempie zjawił się obok. Był zmęczony. W końcu bardzo długo utrzymywał mnie. Widziałam w jego oczach ulgę, ale i niewyobrażalny strach, który już zaczął zanikać.
 - Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się słabo. Wiedziałam, że to za mało. Gdyby nie on, zginęłabym.
   Pierwszy rzucił mi się na ratunek i nie puszczał, mimo, że sam już ledwo trzymał się krańca urwiska.
 - Na moim miejscu zrobiłabyś to samo - powiedział.
    Nie wiem, czy bym zrobiła... chyba nie dałabym rady.
 - Jak to się stało? - zapytała Zębuszka.
 - Kiedy poleciałaś po jeszenie, poszłam po leżące tu patyki, żeby był zapas na noc, bo po ciemku źle się zbiera. Zresztą, wszyscy robiliśmy to samo. Wtedy, kiedy zawracałam, potknęłam się, a ziemia nagle osunęła się pode mną i zjechałam na fragmencie w dół...
 - Złapała się wystającej półki i wołała "pomocy". Harry pobiegł i wyciągnął do niej rękę. Był za wysoko, więc zszedł niżej i nie puścił jej aż do twojego przybycia - dokończył Chris.
 - Brawo Harry - powiedziała Zębuszka, patrząc na chłopaka, który zgarbił się nieco i niemrawo uśmiechnął.
   Wymieniliśmy z Chrisem spojrzenia.
 - Mamy bohatera! - powiedzieliśmy w tym samym czasie.

***

    Zapadł zmierzch. Nie mogłam spać i zamiast leżeć, wstałam i ruszyłam w kierunku ciemnowłosego, który siedział przed namiotem. Miałam wielką ochotę ściągnąć kozaki, które obtarły moje stopy doszczętnie. Nie ściągnęłam ich odkąd wyszłam z domu Bennett'ów. No, chwilę byłam bez - podczas przemiany w fioletową zajęczycę, ale moje ludzkie stopy potrzebowały odpoczynku od czarnych, niewygodnych butów. Nawet w nich spałam, bo namiot postawiony na śniegu nie potrafił całkowicie chronić nas przed zimnem.
    Jedynym źródłem światła w tym lesie były złote wstęgi snów. Opuściliśmy Pensylwanię kilka godzin temu, więc od tego czasu byliśmy  w Wirginii Zachodniej. Po historii z niemowlakiem wyżerającym strach, było jeszcze kilka takich przypadków. Raz nawet cała gromada czarnych, piaskowych wstęg dopadła obrzeża miasta, przybierając postacie dzieci, kociąt, szczeniaczków, małych dziewczynek itp.
     W zasadzie, zaczęłam widzieć sny dopiero dzisiaj. Wróżka mówiła, że "dar widzenia" został u nas zatrzymany i trochę potrwa, nim znów uaktywni się w stu procentach. A to były te na oko trzy procenty.
 - Hej - powiedziałam, siadając na pieńku obok Harry'ego.
 - Cześć, nie powinnaś spać? - zapytał.
 - Nie mogę - odrzuciłam głowę do tyłu i spojrzałam na gwiazdy. Widać było ich tylko pięć, może sześć. Księżyca wcale.
     Piaskowe pętle wpadające do naszego namiotu wskazywały, że i Ząbek, i Chris śpią.
   Harry, który otrzymał dziś pierwszą wartę, dotknął jednej ze wstążek, a drobinki piasku zaczęły piąć się po jego ręce.
 - Niesamowite...
 - Racja - przyznałam i przyjrzałam się złotemu piaskowi.
 - Ciekawe, czy ja też dam radę to opanować - otrzepał ręce. - W ogóle, to dziwne, że mój ojciec nie daje ci spać.
 - Może nie chcę spać? - zapytałam bardziej siebie, niż jego.
 - Nie znam się na tym, a powinienem. Przez szesnaście lat zupełnie nie obchodziło mnie to wszystko. Nie wierzyłem w strażników od dziecka.
 - Dlaczego? - zapytałam.
  Ja wierzyłam. Zawsze, przestałam dopiero w wieku dziesięciu lat. Podobnie, jak Lu. Nie znalazłam żadnego jajka w Wielkanoc i najzwyczajniej się obraziłam. Czemu nie znalazłam? Byłam zbyt leniwa i miałam złamaną rękę.
 - Nie wiem. Zawsze miałem koszmary, może dlatego. Widziałem w snach płonący dom, mojego ojca, który pali się jak pochodnia. Było to przed moim urodzeniem, ale moja bujna wyobraźnia zdziałała takie oto cuda. Chris nie miewał koszmarów. Za to byłem zazdrosny. Potem mi przeszło, a on zamknął się w sobie i coś mu z tego zostało. Teraz jednak... jest tym bardziej lubianym w szkole. Wszystko wychofzi mu lepiej. Jeśli któryś z nas miałby go zastąpić, wolałbym, by był to mój brat, nie ja. Bardziej się do tego nadaje, ja...
 - Przestań. Niby dlaczego się nie nadajesz? - zapytałam. Aż nie wierzę, że to robię!
 Nie sądziłam, że można chcieć do nich należeć, ale jednak tak.
 - Bo... - zaczął, ale spojrzał na coś za moimi plecami.
  Wytrzeszczył oczy, więc spojrzałam w tym kierunku, co on.
     Był tam Will, który... Szedł najpierw w jedną stronę, a potem, jakby wyrywał się z czyichś objęć i zawracał pędem w innym kierunku. Chwilę później padł na ziemię. Wyglądało to, jakby ktoś pchnął co z całej siły. Następnie zaczęło nim rzucać. Szamotał się i w końcu zaczął krzyczeć z bólu. Przypominało to przedstawione na filmach opętanie.
    Stałam osłupiała i wpatrywałam się w czarnowłosego. Nagle zrobiło mi się szkoda Lu. Dobrze, że nie musi tego oglądać.
    Siła, z którą upadał i lecąca z ran krew osłabiała go bardzo i zaprzestał walki z samym Władcą Koszmarów, który siedział w jego ciele i w ogóle nim nie przejmował. Jego czarna, rozpinana bluza rozdarła się. Nie mam pojęcia, czy jeśli Mrok opuści jego ciało, Will przeżyje. Mam nadzieję, że tak, chociaż wydaje się, że tylko Czarny Pan trzyma go przy życiu.
   Jak na zawołanie, przypomniał mi się początek zeszłego roku szkolnego...

 - Myrta! Myrta, patrz! - Lu szturchnęła mnie łokciem.
 - Co tym razem? - zapytałam, ponownie kładąc się na ławce. Nauczyciel (który ogólnie uczył nas francuskiego) z zastępstwa pozwolił nam robić, co chcieliśmy. Pani od chemii zachorowała, a był to pierwszy tydzień szkoły, więc mieliśmy jeszcze luz. Jako-taki luz.
   Siedziałyśmy, jak zwykle na chemii, w czwartej ławce środkowego rzędu. Początkowo rozmawiałyśmy z dziewczynami z ławki przed nami: krótkowłosą brunetką z grzywką i niebieskimi oczami o podłużnej twarzy - Eloise i piwnooką blondynką w czarnych kujonkach - Margaret. Obie były nawet fajne, szybko jednak panienki Cole i Flint stwierdziły, że czytanie książki od historii jest sto razy lepsze, niż zasypianie. Oczywiście, ja uważam inaczej. Nigdy nie ogarniałam tej ich chęci do nauki...
 - Widzisz? To ten nowy chłopak! - szepnęła z ekscytacją.
    Powędrowałam za jej wzrokiem. W drugiej ławce rzędu przy drzwiach, przed Luke'em siedział czarnowłosy chłopak. Blondyn i Ten Nowy rozmawiali o czymś, a potem nauczyciel dał czarnowłosemu kartkę.
 - William Canterville? Ale on jest w klasie wyżej! - zauważyłam ze zdumieniem.
 - Tak, ale podobno musi coś pozaliczać w związku ze zmianą szkoły - wyjaśniła. - Jest w klasie z rozszerzonym francuskim.
 - Może - odparłam, układając się na splecionych rękach jak do snu. 
   Szczerze, mało mnie obchodził jakiś koleś.
 - Myrta! - zawołała.
 - Cooo? - burknęłam, kiedy mnie szturchnęła, wcale nie lekko. - Kobieto, daj mi spać!
 - Chyba zaliczę go do potencjalnych kandydatów na męża - uśmiechnęła się szeroko.
   Zdusiłam śmiech.
 - Dać ci długopis, żebyś mogła to zapisać? - spojrzałam na nią.
 - Cha, cha, cha... Dzięki, mam swój.

     Kiedy ozwał się dzwonek na koniec lekcji, Lu wybiegła jak postrzelona do łazienki. A ja? Poszłam za nią. Kiedy jako jedne z ostatnich uczniów naszej klady opuszczałyśmy szkołę, potknęła się na schodach, jak to tylko ona potrafi. Oczywiście, idący, zaczytany w kartce szanowany pan William wpadł na nią. Momentalnie przeprosił i pomógł jej na dodatek wstać. Wymienili parę słów, a potem, aż do teraz jedynie mówili sobie cześć na ulicy. Ten brązowowłosy cykor boi się z nim pogadać... a ja to jeszcze zmienię, o ile chłopak przeżyje bez Mroka, a taką mam nadzieję...

    Wracając do rzeczywistości, Ząbek wraz z Chrisem zostali obudzeni przez krzyczącego Canterville'a.
   Zebraliśmy obóz i ponownie ruszyliśmy tropem Willa - a dokładniej rzecz biorąc, podążaliśmy krok w krok za nim. Zębuszka powiedziała, że Mrok jest zbyt osłabiony, by móc się teleportować czy stapiać z otoczeniem, więc czeka nas dłuuuga wędrówka, oczywiście z odpoczynkami, ponieważ Kruk nie ma tyle sił.

***
Narrator ogólny

 - Ciii... - szepnął głos, który zdawał się być znajomy. I chyba był.
   Czuła się bezpieczna, szczęśliwa. Była w innym świecie - swoim świecie.
 - Przecież jestem cicho... - wyszeptała w odpowiedzi. Jej głos był jakiś nienaturalny.
    Stała na jakiejś łące. Rosły tam dmuchawce, wiał wietrzyk i latały kolorowe motylki. Ktoś trzymał jej dłoń.
 - Słyszysz? - zapytał znowu.
    Gdzieś w oddali grały skrzypce. Poza tym, ćwierkały ptaki. Skinęła głową.
 - Słyszę - odpowiedziała spokojnie.
 - Zawsze mogłoby tak być, ale nie martw się, będzie dobrze - powiedział. - Jestem tutaj i zobaczysz, będzie dobrze. Nie zostawię cię...
   Obróciła się w jego kierunku. Światło padało tak, że nie widziała twarzy.
 - Będzie dobrze - powtórzyła, wierząc mu.
    Zdała sobie sprawę, że jest ubrana w białą, zwiewną sukienkę, a stojący obok chłopak miał na sobie białą, luźną koszulę i czarne spodnie. Nałożył jej wianek na głowę. Zupełnie nie przeszkadzało jej, że nie widzi, kto to.
 - Zamknij oczy - poprosił.
    Zrobiła, jak kazał. Chwilę potem poczuła dotyk jego warg na swoich. Ale... Jakby zupełnie się nie stykali. W pewnej chwili usłyszała strzał. Chłopak przerwał pocałunek. Otworzyła oczy i ujrzała czerwoną plamę, rozchodzącą się szybko po jego śnieżnobiałej koszuli.
 - Przepraszam - wyszeptał i zaczął opadać na ziemię. - Nie dotrzymałem obietnicy - dodał z żalem, łapiąc w locie kosmyk jej włosów. - Zobaczymy się jeszcze, nie płacz...
  Uśmiechnął się i opadł martwy. Teraz widziała go w całości. Krew kapała na zieloną trawę niczym karmazynowy sok rozlany przez dziecko.
    Zaczęła krzyczeć i płakać. Wołała coś, ale sama nie słyszała, co.

    Otworzyła oczy. Chris i Harry kucali nad nią. Ten pierwszy dopiero teraz przestał szarpać ją za ramiona. Kątem oka ujrzała, że Harry zaciska pięści, które pokryte są czarną, sypką substancją, ale nie potrafiła jej rozposnać w tym świetle.
   Pot spływał jej z czoła. Spojrzała na nich.
 - Więc to mi się tylko śniło... - odetchnęła z ulgą i zakryła oczy dłonią. Nie pamiętała żadnych szczegółów. Pocałunek, martwe ciało i krew - tyle.
   Ponownie uniosła powieki.  Byli w namiocie, a gdzieżby indziej!
 - Mówiłaś przez sen - Christian spojrzał na nią z ukosa.
 - Oh... Co takiego mówiłam? - zapytała, przecierając oczy i usiłując coś zobaczyć.
   Bliźniacy wymienili spojrzenia.
 - Luke. - Odpowiedział jej Harry.

Sny i mity zawierają ważne przesłania od nas, 
do siebie samych...