poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 10 "Refleksje nad życiem, wspomnienia, sen i rzeczywistość"

Oczami Myrty...

   Kiedy wisisz nad przepaścią, zaczynasz się zastanawiać nad życiem. Zupełnie nagle zaczynasz żałować setek decyzji i całe życie biegnie ci przed oczami. Tracisz nadzieję na ocalenie i usiłujesz sobie przypomnieć słowa modlitwy, które nagle zniknęły gdzieś w mętliku myśli. Wiesz, że liczą się sekundy, bo jeśli nie zrobisz tego teraz, to już nigdy. Wspominasz rzeczy, za które zapomniałeś przeprosić i modlisz się, by zostało ci to wybaczone. Obiecujesz sobie, że jeśli to przeżyjesz, będziesz dobrym człowiekiem, pogodzisz się ze wszystkimi wrogami...
 - Trzymaj się! - krzyknął po raz drugi Harry, zaciskając dłoń na mojej dłoni jeszcze ciaśniej. - Jeszcze chwilę! Chris!
 - Jestem - obok pojawił się drugi z bliźniaków i rzucił mi linę do wolnej ręki, ale kiedy się puściłam, nie dałam rady ponownie złapać się wystającego kamienia, a tym bardziej zrzuconej liny.
  Śnieg zsunął się z miejsca, gdzie trzymałam nogę.
 - Ja już dłużej nie wytrzymam! - pisnęłam, czując, że krew odpłynęła mi z palców i że wyślizguję się z dłoni Harry'ego. Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że chcę żyć.
 - Jest Ząbek! - krzyknął Christian i zaczął machać rękami.
  Nie widziałam, co się dzieje za moimi plecami, ale poczułam, że Wróżka złapała mój wolny nadgarstek i zarzuciła moją dłoń na swój kark, przejmując mój ciężar od Harry'ego.
   Przez chwilę leciałam, aż stanęliśmy na ziemi i opadłam bezsilnie na trawę.
 ...ale kiedy już nic ci nie grozi, stwierdzasz, że wciąż masz czas ich nienawidzić i nie myślisz o tym w ten sam sposób, co niespełna minutę temu. Wracasz do rzeczywistości i zapominasz o złożonych obietnicach.
 - Co tu się stało? - kobieta-koliber wydawała się być rozgniewana.
 - Ziemia się osunęła - wydusiłam z ziemi.
 - O jeju - szepnęła, podlatując do mnie.
 - Nic mi nie jest - wyszeptałam.
 - Widzę - powiedziała z przekąsem, opatrując moje nadgarstki.
 - Harry? - zwróciłam się do czarnowłosego i podniosłam się do pozycji siedzącej, ignorując pomruki wróżki.
 - Tak? - w błyskawicznym tempie zjawił się obok. Był zmęczony. W końcu bardzo długo utrzymywał mnie. Widziałam w jego oczach ulgę, ale i niewyobrażalny strach, który już zaczął zanikać.
 - Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się słabo. Wiedziałam, że to za mało. Gdyby nie on, zginęłabym.
   Pierwszy rzucił mi się na ratunek i nie puszczał, mimo, że sam już ledwo trzymał się krańca urwiska.
 - Na moim miejscu zrobiłabyś to samo - powiedział.
    Nie wiem, czy bym zrobiła... chyba nie dałabym rady.
 - Jak to się stało? - zapytała Zębuszka.
 - Kiedy poleciałaś po jeszenie, poszłam po leżące tu patyki, żeby był zapas na noc, bo po ciemku źle się zbiera. Zresztą, wszyscy robiliśmy to samo. Wtedy, kiedy zawracałam, potknęłam się, a ziemia nagle osunęła się pode mną i zjechałam na fragmencie w dół...
 - Złapała się wystającej półki i wołała "pomocy". Harry pobiegł i wyciągnął do niej rękę. Był za wysoko, więc zszedł niżej i nie puścił jej aż do twojego przybycia - dokończył Chris.
 - Brawo Harry - powiedziała Zębuszka, patrząc na chłopaka, który zgarbił się nieco i niemrawo uśmiechnął.
   Wymieniliśmy z Chrisem spojrzenia.
 - Mamy bohatera! - powiedzieliśmy w tym samym czasie.

***

    Zapadł zmierzch. Nie mogłam spać i zamiast leżeć, wstałam i ruszyłam w kierunku ciemnowłosego, który siedział przed namiotem. Miałam wielką ochotę ściągnąć kozaki, które obtarły moje stopy doszczętnie. Nie ściągnęłam ich odkąd wyszłam z domu Bennett'ów. No, chwilę byłam bez - podczas przemiany w fioletową zajęczycę, ale moje ludzkie stopy potrzebowały odpoczynku od czarnych, niewygodnych butów. Nawet w nich spałam, bo namiot postawiony na śniegu nie potrafił całkowicie chronić nas przed zimnem.
    Jedynym źródłem światła w tym lesie były złote wstęgi snów. Opuściliśmy Pensylwanię kilka godzin temu, więc od tego czasu byliśmy  w Wirginii Zachodniej. Po historii z niemowlakiem wyżerającym strach, było jeszcze kilka takich przypadków. Raz nawet cała gromada czarnych, piaskowych wstęg dopadła obrzeża miasta, przybierając postacie dzieci, kociąt, szczeniaczków, małych dziewczynek itp.
     W zasadzie, zaczęłam widzieć sny dopiero dzisiaj. Wróżka mówiła, że "dar widzenia" został u nas zatrzymany i trochę potrwa, nim znów uaktywni się w stu procentach. A to były te na oko trzy procenty.
 - Hej - powiedziałam, siadając na pieńku obok Harry'ego.
 - Cześć, nie powinnaś spać? - zapytał.
 - Nie mogę - odrzuciłam głowę do tyłu i spojrzałam na gwiazdy. Widać było ich tylko pięć, może sześć. Księżyca wcale.
     Piaskowe pętle wpadające do naszego namiotu wskazywały, że i Ząbek, i Chris śpią.
   Harry, który otrzymał dziś pierwszą wartę, dotknął jednej ze wstążek, a drobinki piasku zaczęły piąć się po jego ręce.
 - Niesamowite...
 - Racja - przyznałam i przyjrzałam się złotemu piaskowi.
 - Ciekawe, czy ja też dam radę to opanować - otrzepał ręce. - W ogóle, to dziwne, że mój ojciec nie daje ci spać.
 - Może nie chcę spać? - zapytałam bardziej siebie, niż jego.
 - Nie znam się na tym, a powinienem. Przez szesnaście lat zupełnie nie obchodziło mnie to wszystko. Nie wierzyłem w strażników od dziecka.
 - Dlaczego? - zapytałam.
  Ja wierzyłam. Zawsze, przestałam dopiero w wieku dziesięciu lat. Podobnie, jak Lu. Nie znalazłam żadnego jajka w Wielkanoc i najzwyczajniej się obraziłam. Czemu nie znalazłam? Byłam zbyt leniwa i miałam złamaną rękę.
 - Nie wiem. Zawsze miałem koszmary, może dlatego. Widziałem w snach płonący dom, mojego ojca, który pali się jak pochodnia. Było to przed moim urodzeniem, ale moja bujna wyobraźnia zdziałała takie oto cuda. Chris nie miewał koszmarów. Za to byłem zazdrosny. Potem mi przeszło, a on zamknął się w sobie i coś mu z tego zostało. Teraz jednak... jest tym bardziej lubianym w szkole. Wszystko wychofzi mu lepiej. Jeśli któryś z nas miałby go zastąpić, wolałbym, by był to mój brat, nie ja. Bardziej się do tego nadaje, ja...
 - Przestań. Niby dlaczego się nie nadajesz? - zapytałam. Aż nie wierzę, że to robię!
 Nie sądziłam, że można chcieć do nich należeć, ale jednak tak.
 - Bo... - zaczął, ale spojrzał na coś za moimi plecami.
  Wytrzeszczył oczy, więc spojrzałam w tym kierunku, co on.
     Był tam Will, który... Szedł najpierw w jedną stronę, a potem, jakby wyrywał się z czyichś objęć i zawracał pędem w innym kierunku. Chwilę później padł na ziemię. Wyglądało to, jakby ktoś pchnął co z całej siły. Następnie zaczęło nim rzucać. Szamotał się i w końcu zaczął krzyczeć z bólu. Przypominało to przedstawione na filmach opętanie.
    Stałam osłupiała i wpatrywałam się w czarnowłosego. Nagle zrobiło mi się szkoda Lu. Dobrze, że nie musi tego oglądać.
    Siła, z którą upadał i lecąca z ran krew osłabiała go bardzo i zaprzestał walki z samym Władcą Koszmarów, który siedział w jego ciele i w ogóle nim nie przejmował. Jego czarna, rozpinana bluza rozdarła się. Nie mam pojęcia, czy jeśli Mrok opuści jego ciało, Will przeżyje. Mam nadzieję, że tak, chociaż wydaje się, że tylko Czarny Pan trzyma go przy życiu.
   Jak na zawołanie, przypomniał mi się początek zeszłego roku szkolnego...

 - Myrta! Myrta, patrz! - Lu szturchnęła mnie łokciem.
 - Co tym razem? - zapytałam, ponownie kładąc się na ławce. Nauczyciel (który ogólnie uczył nas francuskiego) z zastępstwa pozwolił nam robić, co chcieliśmy. Pani od chemii zachorowała, a był to pierwszy tydzień szkoły, więc mieliśmy jeszcze luz. Jako-taki luz.
   Siedziałyśmy, jak zwykle na chemii, w czwartej ławce środkowego rzędu. Początkowo rozmawiałyśmy z dziewczynami z ławki przed nami: krótkowłosą brunetką z grzywką i niebieskimi oczami o podłużnej twarzy - Eloise i piwnooką blondynką w czarnych kujonkach - Margaret. Obie były nawet fajne, szybko jednak panienki Cole i Flint stwierdziły, że czytanie książki od historii jest sto razy lepsze, niż zasypianie. Oczywiście, ja uważam inaczej. Nigdy nie ogarniałam tej ich chęci do nauki...
 - Widzisz? To ten nowy chłopak! - szepnęła z ekscytacją.
    Powędrowałam za jej wzrokiem. W drugiej ławce rzędu przy drzwiach, przed Luke'em siedział czarnowłosy chłopak. Blondyn i Ten Nowy rozmawiali o czymś, a potem nauczyciel dał czarnowłosemu kartkę.
 - William Canterville? Ale on jest w klasie wyżej! - zauważyłam ze zdumieniem.
 - Tak, ale podobno musi coś pozaliczać w związku ze zmianą szkoły - wyjaśniła. - Jest w klasie z rozszerzonym francuskim.
 - Może - odparłam, układając się na splecionych rękach jak do snu. 
   Szczerze, mało mnie obchodził jakiś koleś.
 - Myrta! - zawołała.
 - Cooo? - burknęłam, kiedy mnie szturchnęła, wcale nie lekko. - Kobieto, daj mi spać!
 - Chyba zaliczę go do potencjalnych kandydatów na męża - uśmiechnęła się szeroko.
   Zdusiłam śmiech.
 - Dać ci długopis, żebyś mogła to zapisać? - spojrzałam na nią.
 - Cha, cha, cha... Dzięki, mam swój.

     Kiedy ozwał się dzwonek na koniec lekcji, Lu wybiegła jak postrzelona do łazienki. A ja? Poszłam za nią. Kiedy jako jedne z ostatnich uczniów naszej klady opuszczałyśmy szkołę, potknęła się na schodach, jak to tylko ona potrafi. Oczywiście, idący, zaczytany w kartce szanowany pan William wpadł na nią. Momentalnie przeprosił i pomógł jej na dodatek wstać. Wymienili parę słów, a potem, aż do teraz jedynie mówili sobie cześć na ulicy. Ten brązowowłosy cykor boi się z nim pogadać... a ja to jeszcze zmienię, o ile chłopak przeżyje bez Mroka, a taką mam nadzieję...

    Wracając do rzeczywistości, Ząbek wraz z Chrisem zostali obudzeni przez krzyczącego Canterville'a.
   Zebraliśmy obóz i ponownie ruszyliśmy tropem Willa - a dokładniej rzecz biorąc, podążaliśmy krok w krok za nim. Zębuszka powiedziała, że Mrok jest zbyt osłabiony, by móc się teleportować czy stapiać z otoczeniem, więc czeka nas dłuuuga wędrówka, oczywiście z odpoczynkami, ponieważ Kruk nie ma tyle sił.

***
Narrator ogólny

 - Ciii... - szepnął głos, który zdawał się być znajomy. I chyba był.
   Czuła się bezpieczna, szczęśliwa. Była w innym świecie - swoim świecie.
 - Przecież jestem cicho... - wyszeptała w odpowiedzi. Jej głos był jakiś nienaturalny.
    Stała na jakiejś łące. Rosły tam dmuchawce, wiał wietrzyk i latały kolorowe motylki. Ktoś trzymał jej dłoń.
 - Słyszysz? - zapytał znowu.
    Gdzieś w oddali grały skrzypce. Poza tym, ćwierkały ptaki. Skinęła głową.
 - Słyszę - odpowiedziała spokojnie.
 - Zawsze mogłoby tak być, ale nie martw się, będzie dobrze - powiedział. - Jestem tutaj i zobaczysz, będzie dobrze. Nie zostawię cię...
   Obróciła się w jego kierunku. Światło padało tak, że nie widziała twarzy.
 - Będzie dobrze - powtórzyła, wierząc mu.
    Zdała sobie sprawę, że jest ubrana w białą, zwiewną sukienkę, a stojący obok chłopak miał na sobie białą, luźną koszulę i czarne spodnie. Nałożył jej wianek na głowę. Zupełnie nie przeszkadzało jej, że nie widzi, kto to.
 - Zamknij oczy - poprosił.
    Zrobiła, jak kazał. Chwilę potem poczuła dotyk jego warg na swoich. Ale... Jakby zupełnie się nie stykali. W pewnej chwili usłyszała strzał. Chłopak przerwał pocałunek. Otworzyła oczy i ujrzała czerwoną plamę, rozchodzącą się szybko po jego śnieżnobiałej koszuli.
 - Przepraszam - wyszeptał i zaczął opadać na ziemię. - Nie dotrzymałem obietnicy - dodał z żalem, łapiąc w locie kosmyk jej włosów. - Zobaczymy się jeszcze, nie płacz...
  Uśmiechnął się i opadł martwy. Teraz widziała go w całości. Krew kapała na zieloną trawę niczym karmazynowy sok rozlany przez dziecko.
    Zaczęła krzyczeć i płakać. Wołała coś, ale sama nie słyszała, co.

    Otworzyła oczy. Chris i Harry kucali nad nią. Ten pierwszy dopiero teraz przestał szarpać ją za ramiona. Kątem oka ujrzała, że Harry zaciska pięści, które pokryte są czarną, sypką substancją, ale nie potrafiła jej rozposnać w tym świetle.
   Pot spływał jej z czoła. Spojrzała na nich.
 - Więc to mi się tylko śniło... - odetchnęła z ulgą i zakryła oczy dłonią. Nie pamiętała żadnych szczegółów. Pocałunek, martwe ciało i krew - tyle.
   Ponownie uniosła powieki.  Byli w namiocie, a gdzieżby indziej!
 - Mówiłaś przez sen - Christian spojrzał na nią z ukosa.
 - Oh... Co takiego mówiłam? - zapytała, przecierając oczy i usiłując coś zobaczyć.
   Bliźniacy wymienili spojrzenia.
 - Luke. - Odpowiedział jej Harry.

Sny i mity zawierają ważne przesłania od nas, 
do siebie samych...

7 komentarzy:

  1. Ciekawa jestem reakcji Marty :)
    A więc Luke i Marta są sobie przeznaczeni ?
    Czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że do tej pory nie komentowałam - opuściłam sięw regularnym czytaniu wpisówc;-) notka super, ale jednak muszę wrócić do poprzednich rozdziałów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witamy z powrotem :)
      Przyznaję się bez bicia, że i ja muszę sporo u ciebie nadrobić, bo po prostu każdą wolną chwilkę poświęcam na blog, więc...
      Cieszę się, że wróciłaś :)

      Usuń
  3. Teraz ja i moje domysły a więc to musiał być Luk'e (dobrze?) A a a coś się kroi z tym Wilsonem... Ale nadal nie jestem przekonana czy Lu odda bez bicia Luk'a albo na odwrót. Rozdział świetny świetny cudny !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyżby myrta (dobrze napisałam?) Zakochała sie w Luke'u (dobrze napisałam?)
    Rozdział super :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oba dobrze, a co do zakochania, to trochę jest namieszane :)

      Usuń
  5. Lumina, boję się! (minka przestraszonego dzieciaka(

    OdpowiedzUsuń