piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 9 "Jednak w tych okolicznościach jest ktoś, kto potrafi mnie rozśmieszyć"


 Oczami Luke'a...


    Obudziłem się dosyć wcześnie jak na mnie. Uchylając jedno oko spotkałem się z chwilowym oślepieniem. Jak tu do ch... jak tu jasno. Leżałem krzywo na łóżku i kiedy tylko spróbowałem się podnieść, powitał mnie ból. Lulette spała na wpół siedząco, a jej zgięte nogi były przerzucone nad moim brzuchem. Jak oglądaliśmy film, było wygodniej. Z jej rąk zwisał tablet, któremu padła bateria. Jakimś sposbem wstałem, nie budząc jej. Coś mi strzeliło w kręgosłupie. Nigdy więcej spania w takiej pozycji! Poszedłem do łazienki i w pierwszej kolejności umyłem twarz. 
    Kiedy opuściłem pomieszczenie, Lu machała mi ręką. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Leżała i najwyraźniej nie miała zamiaru jeszcze wstać, czy nawet ruszyć się na swoje łóżko.
     Opuściłem pokój. O ile dobrze pamiętam, Zając posiadał gitarę. Stała w przedpokoju, za naszymi drzwiami. No i była tam. Wziąłem ją i zauwarzywszy ojca Myrty zapytałem, czy mogę. Oczywiście po "Dzień dobry". Zgodził się.
    Była kompletnie rozstrojona i brakowało dwóch strun. Na szczęście, przygotowany na wszystko Luke wziął (cudem!) zapasowe!
   Wróciłem do mojego i Lu pokoju. 
Uśmiechnąłem się. Szatynce zechciało się ruszyć. Zajmowała teraz łazienkę. Usiadłem na czymś w rodzaju kanapy, którą wczoraj nam tu przywlekli. Otworzyłem szafę i wyjąłem ze swojej półki opakowanie, które zawierało sześć mniejszych "kopert". Odnajdując właściwe struny, zacząłem je zakładać.
   Kątem oka zauważyłem, że Lu już wyszła z łazienki, opiera się o framugę i mi przygląda. Nie miała na sobie już tej szaro-różowej piżamy z króliczkiem. Teraz ubrała jeansy i zwykły, biały T-shirt. Uśmiechnąłem się. Była na boso. Coś po ojcu ma...
 - Jeśli wydaje ci się, że cię nie widzę, to się mylisz - powiedziałem wesoło, kręcąc stroikiem.
 - Wcaaale tak nie myślałam - z jej tonu głosu można było stwierdzić, że ściemnia.
     Usiadła na swoim łóżku, będącym po tej samej stronie pokoju co prawie-kanapa bez oparcia. Lu chyba zastanawiała się, co powiedzieć. Wydusiła w końcu naiwne pytanie:
 - Co robisz?
    Trochę marna próba nawiązania konwersacji, ale niech będzie...
 - Stroję gitarę - powiedziałem, szarpiąc po kolei każdą strunę.
 - Yhym. - Na chwilę zamilkła, ale wiedziałem, że to nie koniec pytań. Uśmiechnąłem się lekko. - Będziesz grał? - zapytała i chyba usłyszałem nutkę ekscytacji.
 - Może. Na mojej elektrycznej trochę nie bardzo się tu da, bo ściany nie są dzwiękoszczelne.
 - W sumie...  - kiwnęła kilkakrotnie głową, jakby potwierdzając swoje myśli.
     Ona coś chciała, ale nie mam bladego pojęcia, co. W końcu nie wytrzymałem i przerwałem czynność. Spojrzałem na nią.
 - Coś chciałaś - stwierdziłem. - Znam cię i wiem, że coś chciałaś.
    Wypuściła powietrze ze świstem.
 - Zagraj coś! Prooooszę! Nigdy nie słuszałam gitary na żywo! - wypowiedziała to w zawrotnym tempie i potrzebowałem kilku sekund, żeby to załapać. Potem uśmiechnąłem się. Jednak, mimo obecnej sytuacji istnieje osoba, która daje radę polepszyć mi humor. Brakuje tej drugiej do pary, ale nie zamierzam tego przyznać... nie przy Lu. Powiedziałaby jej, albo próbowała zeswatać...
 - Okey, ale zaraz, bo nie wiem, kiedy ktoś jej ostatnio używał. Trzeba ją doprowadzić do stanu używalności.
 - Zdążę w tym czasie zlecieć na dół po kakao? - zapytała.
 - Nawet dwa razy - wyszczerzyłem się. - O, i Lu, weźmiesz mi też?
 - Jasne, nawet, jakbyś nie prosił, przyniosłabym.
 - Dzięki - odparłem, a ona wyszła z pokoju.
   
      Kiedy wróciła, jeszcze chwilę trwało, nim stary instrument zaczął grać czysto. Wtedy powiedziałem:
 - Gotowe! Jakieś życzenia?
 - Hmmmm... - zamyśliła się. - Znasz "Nowe Dni"?
 - Zaplątani? - kiwnęła głową.
      Córka koleżanki z pracy mojego taty kazała mi się jej nauczyć. Uwielbia ją. W sumie, jest nawet fajna, więc poszperałem szukając chwytów. Siedmiolatka była zachwycona.
 - Tak, znam. Ale mam warunek - wskazałem na nią palcem - ty zaśmiewasz.
 - Co? Nie. - Zapasała ręce.
 - No to ja nie zagram - odpowiedziałem, podnosząc powoli gitarę, by ją odłożyć.
 - No dobra - zatrzymała mnie, dokładnie tak, jak się tego spodziewałem.
 - No to zaczynamy - powiedziałem.
     Popłynęła muzyka, a Lu wzięła oddech. Jakby nie było, idzie to dość szybko.
Śpiew Lu i Myrty słyszałem tylko i wyłącznie wtedy, kiedy się wygłupiały albo okno domu tej pierwszej było otwarte.

 - Kiedy o siódmej dzień już na dobre wstanie,
Muszę się zbierać, zajęć mnie czeka sto.
Sprzątam, woskuję, myję i robię pranie.
Zmiatam kurz, a to już robi się kwadrans po.

Przeczytać książkę chcę, więc biorę wszystkie trzy,
I namalować coś, galeria mi się śni.
Z drutami szarpię się, upiekę ciasto i
zaczekam, aż się odmienią dni.

   Lu spojrzała na mnie. Kolor jej oczu przechodził rewolucję. Za każdym razem, kiedy mrugała. Warto było namówić ją do śpiewania. Myrtę też namówię... albo Lu namówi. Tylko, że niestety, zanim znowu ją zobaczymy, sporo minie. Brązowowłosa już nad tym ubolewa i narzeka, że tęskni. Ja też tęsnię. To dopiero trzeci dzień, ale sama świadomość, że gdzieś za miesiąc ją spotkamy jest uciążliwa.

 - Coś tam ułożę, rzucę i wyjmę z pieca,
papier mache, piruet i mat jak nic.
Lepię naczynia, milczę i robię świece,
Tutaj skłon, tutaj krąg, pnę się wzwyż, lubię szyć.

Już czytać nie ma co, na pamięć wszystko znam,
Malować nie ma gdzie, nie widzę białych plam,
A potem włosy, włosy, póki siłę mam,
Od lat w tej wieży zamkniętych drzwi.
Cierpliwie czekam i czekam i czekam i czekam,
Aż przyjdą nowe dni.

Już jutro jest urodzin mych dzień,
Zmierz zalśni znów światełkami,
Gdzieś hen ...
Chcę pobiec tam, i dotknąć ich chcę,
Wreszcie dorosłam, może mama puści mnie.

 - O, wow - wydusiłem.
 - Podwójne wow - uśmiechnęła się.

***
 - Szanowna młodzieży - powiedział białowłosy, a Zając zapytał go o coś szeptem, więc ze skrzywioną miną oddał mu głos.
     Siedzieliśmy na trawie (wcześniej na skale, która okazała się wielkim jajkiem i nadzwyczajniej w świecie nas zrzuciła) w królestwie Zająca i zaraz miał przybyć Mikołaj, by zabrać nas do siebie na cała ceremonię przyjęcia "strażnikowania" - jak stwierdziła Lulette.
 - Pamiętajcie, że macie obie natury i że w każdej chwili możecie przybrać drugą formę. Ludzka postać zostanie, jaka jest, natomiast ta nadnaturalna, zmieni nieco wasz wygląd i wówczas będziecie widzialni tylko dla tych, co w was wierzą...
 - ... i zdobędziecie rozszerzenie umiejętności - dokonczyłem szeptem na sekundę przed Zającem, a Lu zachichotała.
    Wtedy też zmaterializował się Mikołaj. Rozejrzał się, wymienił parę słów z mężczyznami i odwrócił się w naszym kierunku. Zmierzył nas spojrzeniem i zawołał:
 - Idziemy!
    Podskoczyliśmy na dźwięk donośnego głosu i podnieśliśmy się do góry.
 - Na samą myśl o tym "środku transportu" jest mi niedobrze... - Lu po zaznaczeniu cudzysłowiu złapała się za brzuch, a ja zaśmiałem się.

***
     Wprowadził nas do wielkiej, okrągłej sali, okrytej kopułą. Jechaliśmy do tego miejsca czternaście pięter w dół z mikołajowej piwnicy. Sala była cała wyłożona granatowymi kamieniami. W jej centrum było jakby jeziorko, a wokół niego pięć okręgów. Na pierwszym był wizerunek śnieżynki, tuż obok, na lewo, kwiatka, następnie zęba trzonowego i kilka kropek, które zapewne mają oznaczać piasek. Ostatnim, który zakańczał okrąg stając przy śnieżynce był prezent.
   Siwobrody podszedł do jakiejś dzwigni z obrazkami (taa, mam złe przeczucia), która znajdowała się przy drzwiach. Z miejsca, w którym była śnieżynka wystrzelił słup niebieskiego światła. Spojrzałem w górę. Na szczycie niknął. Prawie stykając się z dachem.
Mikołaj ponownie przekręcił dźwignią i tym razem z kółka z zębem strzeliło fioletowo-różowe światło.
 - Macie po prostu wyciągnąć palce prawej ręki w kierunku słupa światła i tyle. Potem przyjdźcie do mnie.
 - Nie zostaniesz z nami? - zapytał moja przyjaciółka.
 - Nie.
   Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale mi nie pozwolono.
 - Uprzedzając twoje pytanie: bo zakładam z góry, że mogą paść obraźliwe komentarze, szczególnie z ust jednego z was - zdawało mi się, że patrzy na mnie - dotyczące waszego wyglądu, a ja wolę, żeby wasi rodzice ich nie słyszeli ode mnie. Jasne?
 - Jasne - kiwnąłem głową.
 - Jak słońce - dodała Lu z fałszywym uśmiechem.
 Starzec opuścił pomieszczenie, a my spojrzeliśmy po sobie.
 - Ty pierwszy - powiedziała, zapasając ręce.
 - Taak, najwyżej mnie to zabije - powiedziałem sarkastycznie i podszedłem do różowego slupa. Wyciągnąłem ku niemu prawą dłoń i ledwo musnąłem to palcami, a już przepłynęło przeze mnie porażające ciepło. Moja ręka zaczęła się pokrywać piórkami, dochodząc do koszuli w czarno-czerwona kratę, pochłonęła ją. W parę sekund cały byłem w piórach. Mam nadzieję, że to zwróci mi ubranie, bo poniekąd to jeden z moich ulubionych zestawów, a szczególnie te czarne spodnie. No, świetnie, mam jeszcze skrzydła! No chyba nie!
  Słup światła zniknął, zostawiając zamiast siebie lustro. Spojrzałem sobie w oczy.
 - O ja pie*dolę! - zawołałem. - Wyglądam jak jakaś, ku*wa, pie*rzona wróżka!*
 - Luke, słownictwo - Lu pokiwała na mnie palcem, siląc się na powagę. - A po za tym, twoja mama to wróżka.
 - A...- zacząłem się zastanawiać. - No to wyglądam jak piee.... - piorunujące spojrzenie zmusiło mnie do śmiechu. - ....ękny elf.**
 - Dobrze, że zostawiło ci włosy, bo gdyby stały się fioletowe nie dałabym rady powstrzymać śmiechu - powiedziała z rozbawieniem. - No i oto Wróż Zębowy z kolczykiem w wardze. Świeetny przykład dla małych dzieci.
   Zaśmiała się, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.
 - Ta, śmiej się - zapasałem ręce.
    Lu wyciągnęła dłoń ku niebieskiemu światłu. Rozświetliło ją do tego stopnia, że musiałem zmrużyć i przysłonić oczy. Trwało to może z piętnaście sekund. Potem przede mną stanęła nowa Lulette Catherine Coriette Frost. Jej włosy wzbogaciły się o biale pasemka, cera wybladła, ukazując nieco wyraźniej i tak drobne piegi, kolor oczu zastopował na niebieskim, strój zastąpiła damska wersja granatowej bluzy jej ojca, spodnie natomiast zamiast brązowych, były czarne i sięgały trochę za kostki. W ręce trzymała laskę podobną do tej, którą posiada jej ojciec, tyle, że mniej "kanciasta". No i butów brak.
 - Mi tam się podoba! - powiedziała ucieszona, gdy zyskała możliwość przyjrzenia się sobie.
 - To nie fair - powiedziałem obrażonym tonem i śmiejąc się, ruszyliśmy do windy w domu świętego. Kiedy wjechaliśmy już na pierwsze piętro, usłyszałem dźwięk przychodzącego SMS-a.
 - Tu jest zasięg! - zawołała, wyciągając telefon z kieszeni bluzy.
   Ja swój zostawiłem u Zająca, w naszym pokoju. Ta to zawsze ma ze sobą wszystko!
 - Do diabła. Czemu teraz?! - skrzywiła się, odczytawszy treść wiadomości.
 - Co? - zapytałem.
 - Przyjaciółka mamy, którą poznała kiedyś tam na wakacjach i którą widziałam sześć razy, będzie za dwa dni w Burgess ze swoim synem, którego bardzo, bardzo lubię! - znów to jej tempo. Za nią ledwo idzie nadążyć. Wsiedliśmy do kolejnej windy. - A oni są w ogóle z innego kontynentu i... i w ogóle, to zatrzymają się u nas jak już te sześć razy wcześniej, na kilka dni, bo potem jadą do rodziny na Boże Narodzenie a ja ich nie zobaczę! - jęczała, idąc do wskazanego przez świętego miejsca.
 - Może uda się to jakoś wybłagać? - zaproponowałem. - Wiesz, żebyś mogła wrócić na te parę dni...
 - Może...
     W milczeniu stanęliśmy przed drzwiami i weszlismy bez pukania do sali z wielkim globusem. Stał tam już dobrze nam znany, wytatuowany mężczyzna i trzymał jakąś księgę...
 - Zaczyna się... - szepnęła ze znudzeniem Lu. - Wiesz co? - szepnęła, zakrywające usta ręką.
 - Hm?
 - Trochę chodzenia po schodach by mu nie zaszkodziło - wyszeptała, a potem oboje wybuchliśmy śmiechem.
    Jakby nie było, starałem się zastąpić jej przyjaciółkę. Tyle, że Myrty nie da się zastąpić.
    Pamiętam, jak pierwsze parę dni po moim przyjściu w drugim trymestrze*** w pierwszej klasie podstawówki miałem okazję pierwszy raz z nimi pogadać. Byłem nowy, świeżo po przeprowadzce z Australii (nawet nie wiem, czy o tym wiedzą; nie chcieliśmy z tatą informować wszystkich o tym, skąd jesteśmy, a dzieci jakoś nie zwróciły uwagi na mój akcent, który tak czy owak się nieco zmienił) - zostawiłem kolegów z podwórka, z którymi teraz  widuję się w każde wakacje i mam dla nich okrągłe dwa miesiące. Czasem znikam też w ferie.
   Wracając do mojej pierwszej, dziecięcej rozmowy z nimi...
   Wtedy w stołówce Lu wylała na siebie (na swój różowy sweter - od wtedy uważa, że różowy przynosi jej pecha) wodę, podarła sweter i ubrudziła trawą, a Myrta z nieznanego mi do dzisiaj powodu tego oto dnia, postanowiła mnie znielubić. Ta pierwsza powiedziała wtedy, że Myrtayleen ma problemy z nawiązywaniem kontaktów i że jej przejdzie. To do teraz nie przeszło i zaczynam tracić nadzieję, że to kiedyś nastąpi. Z resztą... ciekawe, co teraz robi. Śledzą Kruka - tylko tyle wiem. No, i że nie jest do końca bezpieczna. Ja i Lu też byśmy chcieli być z nimi i jak coś - zginąć razem, ale powiedzieli, że jesteśmy formą "posiłków" i że trzeba nas dostatecznie wyszkolić. Oczywiście, taka odpowiedź spotkała się z histerią Lu. Nie powiem, żebym był zadowolony. W dodatku siedzi tam z synami Piaskowego Ludka, którymi zdawała się być zainteresowana ostatnim razem. Jest tam, z nimi a mnie tam nie ma! Nie, żebym był zazdrosny, al...
    Z rozmyślań wyrwał mnie huk trąbek tych małych, durnych istot z czerwonymi czapkami.
 - Pfff, trzymaj mnie - wyszeptała Lu.
   Ciekawe, ile to potrwa...

Nie wierzę, że ktoś odczuwa mój brak, bo dla tej, której chciałbym brakować, nie znaczę nic...


*Wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać XD no i Lukuś też nie może być takim aniołkiem ;)
Po angielsku byłyby to: f*ck, f*ck i f*cking - w polskim wychodzi kreatywniej :P
**tu brzmialoby to mniej-więcej tak: "[...] fuuu... nny elf" (tj. śmieszny elf)
***wciąż mam problem z ogarnięciem działania edukacji amerykańskiej(chociaż i tak staram się ogarnąć w angielskiej).

~~~~~~~~
 No i co? Może być? Tak trochę to za dużo się tu nie dzieje, ale kiedyś trzeba wpleść info o nich. W następnym, z Myrty perspektywy postaram się opisać dokładniej przeszłość Lu. A w rozdziale oczami Lu - trochę też o Myrcie, bo co jak co, ale najlepsze przyjaciółki znają się najlepiej. Acha - lubicie Chrisa i Harry'ego? Wiem, że tu jedynie wspomniani, ale tak pytam.
 To do następnego,
Wasza Lusia

4 komentarze:

  1. Lubie ;)
    Widzę że Lu też lubi styl "na jacka" ja tak samo nawet w szkole na lekcjach ściągam buty bo nie wygodnie :( wszyscy się śmieją ale juz przywykli :).
    Oj nie znajdziesz alw tak bym chciała Zobaczyć Lu i Luka w ich strojach (JUŻ MA
    M BEKE)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie znajdę, ale to jest ten z wypadków, gdzie trzeba użyć wyobraźni... Też mam ubaw :)

      Usuń
  2. Pati... Masz Genialny talent!!. Nie zmarnuj go.. pisz i twórz swoje ,,powieści" na KAŻDYM KROKU! Wierzę w Ciebie, że dasz radę i pójdziesz w tym kierunku.. Uwielbiam twoje opowiadania, nie zmieniaj tego jaka jesteś, Miej swoje zdanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie, ooo jak sweet.... Luke w kolorowych piórkach ♥

    OdpowiedzUsuń