sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 17 "Czy ty zdradzałeś moją mamę?!"

Oczami Lu...

      Wczoraj wieczorem udało nam się przeżyć, a pani Hood z Calumem spokojnie odjechali. Ze dwadzieścia razy przypominał, że ja i Myrta mamy do nich przyjechać. Dzisiaj, a jest dokładnie piąta czterdzieści trzy, wybieram się do Hemmingsa, żeby razem z nim czekać na ojca Myrty, który eskortuje nas do swojego domu.
    Po przekroczeniu ulicy i przemieżeniu trzech metrów stałam pod drzwiami. Zadzwoniłam dzwonkiem, a drzwi otworzył mi młodszy Hemmings.
 - Cześć - powiedział.
      Miał ciemne włosy, rumiane policzka i szare, lekko wpadające w niebieski oczy. Nie było żadnego podobieństwa między nimi. Steve podobno odziedziczył urodę po swojej zmarłej matce. Przypominam, że obu chłopaków łączy wspólny ojciec.
   Ja i Steve byliśmy w neutralnych relacjach. Za to on i Myrta lubili się. Pytacie o powód? Hm... Pomyślmy...
 - Hej, jest Luke?
 - A miałoby go nie być? - zapytał retorycznie. - Znowu was zabierają, co?
 - Właśnie - potwierdziłam, idąc za nim na górę.
 - Luke, twoja dziewczyna przyszła! - ryknął Steve waląc w drzwi brata.
 - Spadaj, młody! To nie moja dziewczyna! - odkrzyknął tamten.
     Jaka kochająca się rodzinka! Dobrze, że je nie mam rodzeństwa...
      Chwilę potem z drzwi wyłonił się Luke.
 - Jesteś - powiedział, mierząc mnie wzrokiem. - Myślałem, że robi sobie jaja...
 - Tym razem akurat nie - uśmiechnęłam się.

     Siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy powtórkę ,,Słodkich kłamstewek". Zając miał być o szóstej, a go nie ma. Steve pojechał wcześniejszym autobusem do szkoły, twierdząc, że ma nas dość. Na pożegnanie bracia jednak się przytulili.
     W pewnej chwili Luke wutrzeszczył oczy, gapiąc się na okno wyodzące na ulicę. Zerwał się z miejsca i już po chwili usłyszałam urywek rozmowy telefonicznej.
 - Tato, ale teraz? ... Nie mogłeś mi powiedzieć!? ... Nie ... Wrócilibyśmy wczoraj! ... Co sługerujesz? Mam się schować? - chwila ciszy, przekleństwo, rozłączył się i rzucił telefon na fotel.
    Teraz postanowiłam wyjrzeć przez okno. Była tam dziewczyna na skuterze, która próbowała coś z nim zrobić. Miała brązowe włosy, delikatnie powalofane, i nieco pyzatą buzię. Wyglądała na miłą osobę.
 - Kto to jest? - zapytałam, stając obok Hemmingsa.
     Przetarł twarz dłońmi.
 - Moja, hm, kuzynka - odpowiedział.
     Usłyszeliśmy trzask i wyglądając przez okno zorientowałam się, że fioletowy skuter leży na ziemi.
 - Chodź, trzeba się przywitać... - westchnął i narzucając kurtkę na ramiona ruszył w kierunku drzwi.
    Wyszliśmy na zewnątrz, a dziewczyna od razu nas zauważyła.
 - Lukey! - rzuciła się chłopakowi na szyję. - A to kto? Twoja dziewczyna? - zapytała i zamknęła mnie w uścisku.
 - Przyjaciółka - wycedził blondyn przez zęby.
 - Oh, a ile to przyjaźni w miłość przeszło! - zaśmiała się dźwięcznie. - Nie przedstawisz nas? - rzuciła, uwalniając mnie.
 - Lu, to Fay. Fay, to Lu - rzekł znudzony.
 - Nie cieszysz się? - zrobiła smutne oczka. - Jestem tu tylko raz w roku, a ty się nie cieszysz?
    Miałam wrażenie, że Fay zaraz się rozpłacze.
 - Pewnie, że się cieszę! - zawołał z umiarkowanym entuzjazmem. - Mam po prostu nienajlepszy dzień. A po za tym, jest szósta rano.
 - Jasne, rozumiem - odpowiedziała, ruszając razem z nami w kierunku domu.- Co tam słychać? Jednak twój tata nie kłamał w sprawie kolczyka!
    Czy jej się kiedyś buzia zamyka? Wydaje się być jednak fajną osobą. Uświadomiłam sobie, że Calum w ogóle nie zwrócił uwagi na czarne kółeczko.
 - Ładnie ci tak, wiesz? Powiedzieli mi, żeeeee.... - jej głos zaczął ginąć w dziurze, do której wpadła.
    Zaczęła piszczeć. Ja i Luke spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem.
 - Skaczemy? - zapytałam.
 - Skaczemy! - sami rzuciliśmy się w kierunku dziury.

***

 - Co to za dziewczyna? - zapytał mój ojciec, mierząc wzrokiem nieprzytomną osóbkę, rozciągniętą na ziemi. Zemdlała na widok taty Myrty.
 - Fay Rickford, moja kuzynka - przedstawił Luke.
      Jack spojrzał z wyrzutem na Zająca.
 - Czy ja nie wyraziłem się jasno, mówiąc ,,Tylko Lu i Luke"?!
 - Hej, nie widzę, co się dzieje na powierzchni! - odkrzyknął tamten.
 - Dobrze by było, gdybyś zaczął!
 - Halo, my tu wciąż jesteśmy - przypomniałam.
     Mój ojciec wypuścił powietrze z płuc i przetarł twarz rękami.
 - Najwyżej Fay zamieszka na jakiś czas z Alex - powiedział.
 - Z kim? - zapytałam równocześnie z Luke'iem.
 - Ehhh, Lu, trzeba ci kogoś przedstawić - odwrócił się i gestem nakazał, że mamy iść za nim. Wydawał się być spięty. Mój ojciec? Ktoś go chyba podmienił...
      Szliśmy korytarzem, który prowadził do mojego i Luke'a pokoju. Stanęłam jak wryta. Wymieniliśmy z blondynem spojrzenia. Teraz, poza naszymi drzwiami były jeszcze jedne. Identyczne, na których czarne, ukośne linie układały się w napis:

5
Alexandra Hataway

    Jack zapukał w drzwi i otworzył je. Moim i Luke'a oczom ukazało się lustrzane odbicie naszego pokoju. Na łóżku siedziała długowłosa brunetka, a szczupłej twarzy i dużych, brązowych oczach. Była w moim wieku. Patrzyła na nas nieśmiało, jakby ktoś zaraz miał na nią nawrzeszczeć. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Spojrzałam pytająco na ojca.
 - Lu, chciałabym ci przedstawić twoją siostrę, Alex.
      Stałam osłupiała, a moje myśli wirowały z niewyobrażalną prędkością. Wlepiałam oczy w dziewczynę, która spoglądała to na mnie, to na Luke'a.
 - Hej - powiedziała niepewnie.
     Odwróciłam się w stronę ojca.
 - Czy ty zdradzałeś moją mamę?! - wykrzyknęłam.
 - Nie! Uspokuj się i siadaj - powiedział, wskazując na prawie-kanapę w jej pokoju.
     Zrobiłam, jak kazał, a Luke, równie zaskoczony co ja, przyglądał nam się z progu. Mój ojciec wziął głęboki oddech. Spojrzał na mnie i zaczął opowieść.
 - Kiedy twoja mama ze mną zerwała...

Początek lipica, 1999 roku,
Burgess, w stanie Pensylwania

 - Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyczała Evangeline.
 - Evie, proszę, ja nic nie... - Jack próbował się tłumaczyć.
 - Zamilcz! Odejdź! - rzuciła ze łzami i kopnęła jego spakowaną przez nią samą walizkę.
 - Daj mi wyjaśnić! - upierał się błagalnym tonem.
 - Nie, Jack, to koniec! - zatrzasnęła drzwi i zniknęła w środku.
     Słyszał jej łkanie, ale nie mógł wrócić. Podniósł walizkę i ruszył w pierwszym lepszym kierunku. Ostatecznie, po przemyśleniu planu działania udał się do banku, by wyciągnąć pieniądze na taksówkę i samolot ze swojego konta. Dał wypowiedzenie w pracy, a potem pojechał na lotnisko, by odbyć lot do New Jersey i zacząć nowe życie.

      Mechanicznie wszedł do samolotu i usiadł na jednym z foteli. Zmrużył oczy, w nadzieji, że zaśnie.
 - Czyżby kolejny pan ze złamanym sercem? - usłyszał melodyjny głos.
    Spojrzał na kobietę siedzącą na miejscu obok. Uśmiechała się promiennie. Jej brązowe włosy zapięte były w kok, a oczy wydawały się być zbyt duże w stosunku do twarzy. A może to tylko sprawka eyelinera? W każdym razie Jack uznał ją za bardzo ładną.
 - Aż tak to widać? - zapytał, a ona pokręciła głową.
 - Wiesz, ktoś, kto bierze na szybko ostatni bilet do New Jersey i jest jakiś taki podłamany, to albo rzuciła go dziewczyna, albo zmarł mu ktoś bliski - powiedziała, wzruszając ramionami. - Ewentualnie wywalili go z pracy.
 - Widzę, że znasz się na ludziach - lekko się uśmiechnął.
 - Rose Hataway - przedstawiła się, wyciągając do niego rękę.
 - Jack Frost - uścisnął jej dłoń.
 - Jak ten duch zimy? - zapytała i zaśmiała się dźwięcznie.
 - Jak ten duch zimy - potwierdził i również znalazł siłę, by unieść kąciki ust.
    Gdyby wiedziała... jak Evie. Ciężko będzie o niej zapomnieć.
 - Gdzie zamierzasz się zatrzymać? - zapytała.
 - Na pewno w jakimś hotelu. A ty?
 - Ja tam mieszkam - zaśmiała się. - Moja przyjaciółka prowadzi taki jeden hotel w centrum. Mogę jej powiedzieć, że mój kolega poszukuje miejsca, by się zatrzymać a da ci zniżkę - Rose wydawała się być zachwycona tym pomysłem.
 - Naprawdę mołabyś to zrobić? - zapytał.
 - Jasne! - powiedziała, jakby było to najoczywistrzą rzeczą na świecie.

      Cała nasza trójka w skupieniu sluchała jego słów. Wpatrywaliśmy się z zaciekawieniem w mojego i... Alex ojca. Nikt nie śmiał przerywać.
 - Potem, jakoś tak się stało, że ja i Rose zeszliśmy się w połowie sierpnia. Oboje wyjechaliśmy z New Jersey, na wakacje do Nowego Jorku. Ja jednak ciągle nie mogłem pogodzić się z tym, że nie ma Evie, co niestety raniło Rose...

Koniec września, 1999 roku,
Nowy Jork

 - Chciałabym, Jack. Nie potrafię. Ty ciągle ją kochasz! - Rose mówiła cicho, ale słyszał każde jej słowo.
 - Nie mów tak... - pogładził ją po policzku, ale przerwała mu.
 - Proszę cię - pokręciła głową. - Jedź do niej, wracaj tam. Wytłumacz jej wszystko. Inaczej będziesz mieć wyrzuty sumienia - szepnęła i pocałowała go. - Żegnaj, Jack. 
     Wysiadła z samochodu, zostawiając go samego ze swoimi myślami. Złapała taksówkę i pojechała. To był ostatni raz, kiedy ją widział.
    Kiedy potem, dwa dni później pojechał do New Jersey, żeby ją odwiedzić, dom był pusty, a przednim stała tablica z napisem ,,Na sprzedarz". Na drzwiach z kolei wisiała kartka ,,Nie miej mi za złe, Jack. Tak będzie lepiej".

 - Wcale nie było lepiej. Wtedy ani ja, ani Rose nie wiedzieliśmy, że ona jest w ciąży. Owszem, wróciłem do Burgess, ale Evie miała już chłopaka. Trwało trzy miesiące, nim znów do siebie wróciliśmy. Oświadczyłem jej się w Sylwestra. Potem, w lutym wzięliśmy ślub - powiedział. - O tym, że mam drugą córkę dowiedziałem się trzy dni temu.
 - Co działo się z Rose przez te wszystkie lata? - zapytałam, ale odpowiedziała mi Alex.
 - Podróżowała. Zerwała wszystkie kontakty z naszym ojcem. O tym, że jest w ciąży dowiedziała się w trzecim miesiącu. Ponoć tabletki nawaliły. Kiedy się urodziłam, postanowiła osiąść w Nowym Jorku na stałe - wyjaśniła. - Do tej pory nie znalazła nikogo, kogo by pokochała.
 - Jakim cudem ją znalazłeś? - Luke zwrócił się do Jacka.
 - Kiedy byliście u siebie, musiałem ponadrabiać wszystkie zaległości. Latając w okolicy Nowego Jorku zobaczyłem dziewczynę. Uderzająco podobną do Rose. Pomyślałem, że może być jej córką. Nie myliłem się. Przyglądałem się im obu. W pewnej chwili gorąca czekolada, którą Alex miała w ręce zamarzła. Początkowo myślałem, że mam zwidy, więc stwierdziłem, że będę ją śledzić. Podobnych przypadków było więcej. Stanąłem wówczas w drzwiach domu Rose i zapukałem.
 - A moja mama nadzwyczajniej w świecie kazała mi iść - Alex westchnęła.
     Niewiele myśląc wyszłam z pokoju i udałam się do swojego. Zaraz za mną poszedł Luke.
 - Nie chcę mieć siostry! - załkałam.
 - Ciii... - przytulił mnie.
 - Nie chcę! - upierałam się - Nie mam zamiaru dzielić się tatą!
 - Spokojnie, daj jej szansę...
 - Nie chcę! To ja odzyskałam tatę pierwsza! - i nagle to słowo przechodziło mi przez gardło. - Ja też nie miałam ojca! Teraz jeszcze muszę się dzielić! Nie zamierzam!
 - Co jest? - w drzwiach pojawiła się Fay, Luke pokręcił głową, więc po prostu wyszła.

Koła rodzinnego nie tworzy się cyrklem...

~~~~~~~~~
Cześć, jak tam? Oto pojawia się Alex - moje charakterowe alter-ego.
    Może być? Jak wy byście zareagowały na miejscu Lu? Podobała wam się retrospekcja? Jak zakładka? Lubicie Fay i Alex?
Nie sprawdzałam, więc z góry przepraszam.
Tyle, bo późno.
Całusy :*
Lusia

6 komentarzy:

  1. Sorry za krórki komentarz, ale jestem zaspana! Rozdział super, trochę wyjaśnień, <3 czekam

    OdpowiedzUsuń
  2. O nieeeee! ZAłamamamamamammamammamasię :) Dlaczego ze mną byłoby gorzej zrobiłabym ojcu taką rzecz że do końca życia by zapamiętał a do siostry nie odzywał bym się. Nom tyle

    OdpowiedzUsuń
  3. Skąd ja to znam...
    - E, ####*, ktoś do ciebie! - Wrzeszczy mój brat, by po chwili podać mi słuchawkę od domofonu.

    * Nie chcę zdradzać mojego imienia, wolę pozostać (na razie) anonimowa :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaa znalazłam ząbka w wersji męskiej czyli Luke'a :) boże zwijam się ze śmiechu pod następną niespodziewajką (ostem)będzie zdjęcie więc jak coś to skopiuj i wklej żeby inni mieli ubaw ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z chęcią :) A do twarzy mu w piórkach? :P

      Usuń
    2. Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo ale to nie wcześniej jak za 2-3 dni :)

      Usuń