piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 11 "Błagam, wróć ze mną!!!"

Oczami Lu...

 - Porozmawiaj z nim - powiedział mój ojciec.
   Luke roześmiał się.
     Staliśmy na wielkim balkonie w nieznanym mi miejscu, które otoczone było tą samą lodową kopułą, co mój i Luke'a pokój. Przypominał mi taki jak na zamkach w bajkach - kamienny, z kamienną balustradą. Nie widziałam, by ten balkon miał jakiekolwiek zejście. Był po prostu w niczym! Kiedy nspojrzałam w dół przy barierce, dostrzegłam, że na dole jest śnieg. Wiele mi to mówi... W Burgess też jest zima! Widok dookoła ten sam - lód, bo jak kopuła, to kopuła.
 - Lu i rozmowa z wiatrem... Skąd ja to znam? - udał, że myśli. - Nie sadzę, by wiar ją lubił, zwłaszcza, że wyzywała go od najgorszych...
 - Taak, ale wtedy nie wiedziałam, że jest... hm... istotą? - zrobiłam minę niewiniątka.
 - Dobra - Jack uśmiechnął się. - Wracając, pogadaj z nim. Od tego trzeba zacząć - usiadł na balustradzie i wskazał palcem na miejsce między okiem a uchem. - Potem już działa sama telepatia.
- Spróbuję...
 - Ty, Luke - blondyn natychmiast wyrwał się z rozmyślań i spojrzał na mojego ojca - musisz przybrać postać... Wróża Zębowego - widziałam, jak białowłosy sili się na powagę.
    Luke coś tam mruknął i spełnił polecenie, a ja zajęłam się sobą.
 - Więc... - plątałam dłonie. - Hej, wietrze! Miło cię widzieć? - co ja gadam?! Oni chcą ze mnie zrobić idiotkę czy jak? Czuję się jak jakaś osoba z problemami psychicznymi! - Wiem, byłam wredna i... Przepraszam, ale już nie będę proszę odpowiedź...
    Czekałam chwilę - nic. Super! Czuję się idiotycznie!
 - Prooooszę? Tak bardzo ślicznie prooooszę? - zrobiłam maślane oczka.
      Podmuch wiatru. Lekki, ale ile satysfakcji!
 - Więc, co dalej? - zapytałam ojca, który chyba robił Luke'owi wykład na temat budowy i funkcji jego skrzydeł. Widziałam w oczach blondyna proste "pomocy!". Spojrzałam na niego bezradnie.
   Jack zwrócił wzrok w moim kierunku.
 - Zapytaj, czy ci pomorze - rzekł jedynie.
    Wywróciłam oczami.
 - Jesteś jeszcze, wietrze? - zapytałam. Poczółwszy podmuch, kontynuowałam: - Możesz mi pomóc unieść się nad ziemię?
     Silny wiatr otulił mnie całą. Włosy, obecnie brązowo-białe powiewały dookoła mnie. Miałam wrażenie, że wiatr najzwyczajniej mnie trzyma. Moje stopy na sekundę oderwały się od ziemi. Usatysfakcjonowana, uśmiechnęłam się. Duży postęp - pięć centymetrów nad ziemią!
 - Am... Mogę tak trochę dłużej? Wiesz, każą mi się uczyć latać, a ja... - ponownie wiatr uniósł mnie do góry.
     Teraz byłam może metr nad ziemią. Nieziemskie uczucie! Nie stałam. Lewitowałam i w ogóle nie czułam na sobie dotyku wiatru. Luke uśmiechnał się do mnie z dołu. Jego skrzydła były rosprostowane, ale jeszcze nie użyte.
    Nie wiedziałam, co dalej, więc pomyślałam, że chcę być znowu na ziemi. Tak też się stało. Nie musiałam nawet prosić. Chyba polubię wiatr. Jest całkiem... rozmowny.
 - Dziękuję - szepnęłam i uśmiechnęłam się do powietrza.
 - Brawo Lu! - usłyszałam głos mojego ojca, który przechadzając się po balustradzie, obserwował nasze wyczyny.
    Luke dopiero teraz w ogóle podjął próbę wzniesienia się w powietrze i zaczął machać swoimi niebieskawymi skrzydłami. Stanął na palcach, a potem nawet lekko ugiął nogi i przez może dwie, trzy sekundy skrzydła utrzymywały go tak z pół metra nad podłogą, a potem chyba zapomniał, że musi cały czas machać, bo spadł boleśnie na ziemię. Skrzywiłam się. Musiało boleć, a syk chłopaka tylko utwierdził mnie w przekonaniu.
 - Koniec ćwiczeń, błagam - rzekł rozmasowując krzyże.
 - Koniec - potwierdził mój ojciec, podlatując do nas.


***

 - I co? - zapytał, kiedy weszłam do naszego pokoju.
       Leżał rozłożony na prawie-kanapie i wcinał popcorn z dużej, zielonej miski. Podeszłam i wzięłam od niego całą garść. Usiadłam na wolnym fragmencie i oparłam się o jego brzuch i ścianę.
 - Mogę wrócić - powiedziałam ucieszona. - Ty też! Niestety, jedynie na trzy dni...
 - W ogóle, który dzisiaj jest? - tym pytaniem sprawił, że się zamyśliłam.
    Przypomniałam sobie, że w telefonie mam datę. Spojrzałam na od dłuższego czasu nieużywane urządzenie.
 - Dziesiąty - powiedziałam na głos, dziwiąc się, że minęło tylko tyle.
 - Serio? Byłem pewny, że z dwunasty... Kompletne zatracenie w czasie - stwierdził zakładając ręce za głowę. Potem zmienił temat: - Myślałem, że zwariuję, jak Zając kazał mi rozmawiać z żabą...
    Wybuchłnęam śmiechem.
 - To było boskie! Nadawałoby się do kabaretu jak nic! - wsadziłam do ust popcorn.
 - Po cholerę mi znać wszystkie języki świata! Ty masz tysiąc razy lepiej! - zaczął.
 - No wiem! - przerwałam mu.
 - Świetnie, że wiesz - stwierdził, spoglądając na mnie spod przymróżonych powiek. - Więc, wracasz na te trzy dni? - zapytał już normalnie.
 - Tak. Oczywiście, pan Zając osobiście mnie i, jak będziesz chcieć, ciebie dostarczy pod dom i będą nas pilnować - powiedziałam papugując głos Mikołaja. - Błagam, wróć ze mną!!! - spojrzałam prosząco w jego kierunku.
    Świdrował mnie swoimi niebieskimi oczami (takie zostały na stałe w ludzkiej formie), a w końcu westchnął.
 - Niech ci będzie - powiedział, a ja go przytuliłam.
    Tak w zasadzie, zrobiłam to z rozpędu, ale jednak. Na szczęście, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić podczas tego wspólnego mieszkania. Mimo wszystko powstrzymywałam się od tulenia, co robiłam praktycznie zawsze na powitanie i pożegnanie z Myrtunią, którą - jakby nie było - zastępował mi Luke. W dodatku, zaczęłam myśleć nad tym, kiedy ją w końcu zobaczę. Nie spodziewałam się, że aż tyle jej nie będę widzieć. Wróżka widuje się z Zajacem i moim tatą, ale nic nie chcą nam powiedzieć. Wiemy, że śledzą chłopaka o pseudonimie Kruk, który został opętany przez Mroka i że jest z naszej szkoły.
    Przypomniałam sobie, jakie kłamstwa wymyślili nasi rodzice na usprawiedliwienie nieobecności...
 - Ej, wiesz, że dowiedziałam się, że pojechałam do kuzynów w Nowym Jorku na święta? Myrta jest ze mną, ale potem wraca do siebie - rzekłam wesoło.
 - Interesujace, masz tam w ogóle kogoś? - pokręciłam głową, a Luke parsknął śmiechem. - A ja?
 - Jesteś u babci, ale nie wiem, której - powiedziałam, wzruszajac ramionami.
   Przypomniałam sobie coś. Podeszłam do naszych białych drzwi i z racji, że otwierają się na zwenątrz wyciągnęłam rękę w kierunku tamtej strony.
 - Widziałeś?
 - Jeśli chodzi o napis i numer, to tak - siadając wział tablet do rąk i włączył jakąś grę.
      Przez chwilę wpatrywałam się w napisane ukośnie, czarną farbą nazwiska.
4
Lulette Frost
Luke Hemmings

 - Jakoś podejrzanie to wygląda - powiedziałam i zamknęłam drzwi ponownie.
   Chyba zrozumiał o co mi biega.
 - Trochę - uśmiechnął się nie odrywając spojrzenia od gry. - Najważniejsze, że my wiemy swoje.
 - Internat czy akademik na takie coś by nie pozwolił...
 - Ale to przecież tylko dom Wielkanocnego Zająca - uśmiechnął się do ekranu tabletu i wzruszył ramionami.
 - Wiesz co? - zapytałam, rzucając się na łóżko.
 - Co żeś znowu wymyśliła? - tym razem także na mnie nie spojrzał.
 - Powinni nam załatwić telewizor - rzekłam, a Luke wytrzeszczył na mnie oczy. - I Wi-Fi.
 - Nie taki głupi pomysł... Pogadamy z nimi. A właściwie, to kiedy wracamy? - zapytał. - W sensie kiedy i o której?
 - Dzisiaj wieczorem. Licząc od jutra, zostajemy na trzy dni - wyjaśniłam.

***

  Już o siedemnastej byliśmy spakowani (telefon i słuchawki...) i gotowi na podróżowanie kulą śnieżną. Tak się jednak nie stało i czekała nas wędrówka podziemnymi tunelami ojca Myrty. Nie bylismy zachwyceni, ale lepsze to, niż to coś do teleportacji!
     Wędrówka, niby nie trwała wieki, ale wyjątkowo niewygodny grunt wcale jej nie ułatwiał. Będę mieć odciski. Podzieliłam się tą myślą z Luke'em, a on mi przytaknął. Widać nie jestem sama.
  W końcu jednak znaleźliśmy się u wylotu dziury. Szybko pozakładaliśmy czarne kurtki, czapki i szaliki. Znaczy, Luke miał czarny płaszcz, nie kurtkę, ale wiecie...
    Wyszłam przez wylot dziury na biały, ubity na jezdni śnieg. Od razu przywitało mnie chłodne powietrze, a nawet wiatr, któremu rzuciłam cichutkie "witaj". Stałam przed bladoniebieskim budynkiem z białymi drzwiami. Długa na całą przednią szerokość weranda zapraszała niczym rozłożone ramiona.
 - Dom - uśmiechnęłam się do siebie.
   Kątem oka zauważyłam, że i Luke wpatruje się w swój dom.
Zając bez zbędnych słów pożegnal nas i wskoczył do nory.
 - To... - zaczął niebieskooki i poprawił swoją czarną czapkę, która zsunęła mu się nieco. - Widzimy się jutro? - włożył ręce do czarnego płaszcza.
     Mieliśmy się siebie trzymać tak długo i tak często, jak się da.
 - Yhym - kiwnęła głową. - Rano powinni przyjechać. Musisz go koniecznie poznać! - powiedziałam, a blondyn kiwnął głową. - A, i z góry uprzedzam, że mój kolega może sobie pomyśleć, że jesteśmy parą, więc się nie przejmuj. Nie będę mu tysiąckroć wyjaśniać, że jestem wolna...
 - Po co mu cokolwiek wyjaśniać? - powiedział ze śmiechem, idąc tyłem w kierunku swojego domu.
     W odpowiedzi rzuciłam w niego śnieżką. Celnie. Zaśmiał się i wbiegł na swoją werandę. Ja tak samo. Otworzyliśmy drzwi w tym samym momencie i pomachaliśmy sobie na pożegnanie.
 - Do zobaczenia, Frost - uśmiechnął się.
 - Do zobaczenia, Hemmings - odwzajemniłam gest i zniknęłam za drzwiami, by odbyć rozmowę s mamą i ojczymem, którzy właśnie kończyli kolację.
   Duży plus - nie jestem sama.

     Mimo, iż nie jestem sama, takie wrażenie odniosłam leżąc w łóżku. Nie mogłam spać co ostatnio zdarzało mi się dosyć często. Brakowało mi blondyna, śpiącego na górze piętrowego łóżka, którego mogłam budzić o każdej porze, bo "mi się nudzi i nie mogę zasnąć", co też w zasadzie robiłam co najmniej z dziesięć razy nocy poprzedniej. Gdyby z miesiąc wcześniej ktoś mi powiedział, że aż tak zaprzyjaźnię się z Luke'iem w ciągu tych kilku dni, że jedna samotna noc (jakkolwiek głupio to brzmi) wydaje się być wiecznością, wyśmiałabym go. Tak, czuję się sama i chyba nawet boję się ciemności.
    Mimo, iż początkowo nie cieszyłam się z pomysłu wspólnego pokoju, teraz bardzo brakuje mi drugiej osoby w pomieszczeniu. W zasadzie, zastanawiam się, czy ja go po prostu polubiłam bardziej - jako przyjaciela, nie kolegę, czy może jednak inaczej. Nie wiem. Czuję się swobodnie w jego towarzystwie, więc sama nie wiem... mam nadzieję, że to pierwsze. Obstawiam, że Myrta go lubi lubi i on ją też, więc jeśli bym się teraz zakochała... złamane serce jak nic. Chyba, żeby Rakhity spodobał się któryś z synów Piaska - a obaj są przystojni (no w końcu bliźnięta). Nawet nie wiem, jak się nazywają... Charlie i Henry? Nie... ale coś koło tego.

Czasem tak trudno odróżnić przyjaźń od zakochania...*

~~~~~~~~
*cytat zmodyfikowany - w oryginale jest "od miłości", ale nie mogę tego nazwać miłością, bo nią nie jest, a po drugie, istnieje miłość przyjacielska.

No, nie jestem zbytnio zadowolona... :/ nie wyszło mi. Postaram się napisać lepiej w następnym. Ale to wszystko tego, że się zmusiłam do pisania. Jeśli dopatrzycie błędów, przepraszam, ale padam...
No i dzięki za reklamę Lay ;) Tu zagląda mniej osób, ale może...
Włazić na: Ja i Jelsa
Wasza Lusia

2 komentarze:

  1. Oooooo jak miło. Ja nie jeatem w stanie opisać swojego wzruszenia więc... nie będę pisać i dziękuje. Mi się podoba. Tak no bladego pojęcia nie mam czy Lu się zakochała... troche jak ja, nie umiem wytrzymać dnia bez mojej klasy (troche te barany mnie od siebie uzależniły ^^ pozatym rozgłos na całą szkołe bo kl 1b wszyscy znają. Znajomość i wiedza kto znajduje się w tej klasie wynika z tego, że jaestśmy wyrużniani (negatywnie?) Na apelach jako a-społwczni itd itp. ). Mnie zadowoliłaś... podoba mi się jak się rozwija akcja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo jak sweet :3 Ten parring jest lepszy :P

    OdpowiedzUsuń