poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 8 "Oni są w miarę bezpieczni, a ja wręcz przeciwnie"

Oczami Myrty...

 - Wstawaj! Twoja warta! - usłyszałam głos przebijający się przez sen.
    Harry szarpał mnie za ramię, tym razem znacznie mocniej niż ostatnio. Jęknęłam. Zebrałam swoje cztery litery ze śpiwora i senna ruszyłam na zewnątrz, zwalniając Harry'emu miejsce i życząc mu dobrej nocy.
     Owinęłam się płaszczem, który podarowała mi mama Luke'a. Śnieg przestał sypać, ale wciąż było zimno i mokro - przeklęta pora roku! Chociaż tyle, że powłoka, którą wytworzyliśmy wszyscy razem osłania jeszcze przed wiatrem.
Postanowiłam przyjąć swoją drugą naturę, bo niezależnie od mojej woli, ona jest. Cały ceremoniał był w miarę krótki i nieszczególnie ciekawy, ale nie miałam wyjścia innego, niż zgodzenie się*. Oczywiście wystąpiły pewne problemy przy ostatnim przekształcaniu się, ale powinnam dać sobie radę następnym razem, jeśli w ogóle spróbuję. Jakby co, jest jeszcze matka Luke'a, którą szczerze polubiłam, a to naprawdę rzadkość, że po kilku zdaniach kogoś lubię. Może powalczyć za mnie Jej pałacu pilnował Piasek, a całą robotę przejęły Mleczuszki. Cały czas martwiła się o to, czy nic im nie będzie.
    Westchnęłam. Nasz namiot otoczony był barierą, o której wspominałam i której człowiek normalny, czy też Kruk nie są w stanie zobaczyć. Nocą, zaraz po pojawieniu się sługusa i odprawieniu ceremoniału, zebraliśmy się i udaliśmy w drogę. Śledziliśmy "Kruka", czyli Williama niemal cały czas od wtedy. Wstąpił w niego Mrok, a on nieświadomie prowadził nas do "Centrum Koszmaru", czyli siedziby Czarnego Pana.
   Rozsiadłam się przed namiotem i zaczęłam obserwować niebo, las na wprost i migoczącego w oddali Burgess, pod pokrywą nocy i śniegu. Piękny widok, ale okoliczności już nie.
    Odcięli mnie od mamy, Lulette i Luke'a, nawet nowo poznany ojciec został u siebie, z moimi przyjaciółmi. Tak, nazwałam tego blondaska przyjacielem, ale to tylko tak formalnie, bo jest w naszej paczce niestety...
   Szybko się nie zobaczymy. Po za tym... oni są w miarę bezpieczni, a ja wręcz przeciwnie. Już tęsknię za mamą i Lu... dobra, za Luke'em też, ale tak tylko jeden na sto.
Wkrótce z bliźniakami i Wróżką opuścimy Pensylwanię, a w tym znane mi okolice, bo Kruk kieruje się w stronę Europy. Na ile? Nie wiem. Chciałabym móc znów siedzieć spokojnie w domu, nie wiedząc, że zła postać, którą znam z bajek opętała mi kolegę z wyższej klasy. To, co stało się z Williamem jest straszne. Jego niegdyś roześmiane, szare oczy, które sprawiały, że Lu miękły kolana, są teraz całe bladoniebieskie. Całe, czyli białka, tęczówki i źrenice. Blada już wcześniej skóra przybrała szarawy odcień, a ciało - jak anorektyk. Wszystkie kości są widoczne, nawet żyły prześwitują. Nie mogłam patrzeć na ten wrak człowieka. Wyglądał, jakby ktoś wyssał z niego całą energię i radość. Tym kimś był oczywiście siedzący w jego ciele Mrok.
    Wzięłam spory łyk ziołowej herbaty z termosu. Po moim ciele rozlała się fala gorąca. Jeszcze dwie godziny warty, potem zmieni mnie Chris, a po nim ruszamy w dalszą drogę. Nie możemy pozwolić, by zbytnio się oddalił.

   Kiedy miałam wstawać i zbierać się, by obudzić czarnowłosego, coś mignęło mi przed oczami. Była to czarna smuga, otoczona zielonkawą błoną - znalazła się w tym samym miejscu, co kopuła, ale ta jej nie wpuściła. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na to coś z obrzydzeniem.
 - Wstawać! - zawołałam, wpadając do namiotu, po czym zaczęłam szarpać wszystkich jak leci.
    Wybiegliśmy z namiotu i na szczęście, wijąca się smuga wciąż tam była. Barwiła śnieg na czarno i chyba... jęczała?
 - Co to jest? - zapytał Harry, klękając obok wstęgi.
   Nagle smuga wygięła się w ludzki kształt, my wszyscy odskoczyliśmy z piskiem jak poparzeni. Niemowlak. Piaskowy niemowlak! Dziecko zaczęła się śmiać i machać nóżkami. Z każdą chwilą nabierał ludzkich kolorów, a potem, raczkując ruszył po śniegu. Wyglądał teraz jak normalne dziecko.
 - Idziemy za nim - zarządziła Zębuszka.
      Wszyscy powoli zaczęli iść za raczkującym niemowlęciem. Oczywiście, chłopaki przypomnieli sobie o namiocie i powiedzieli, że go złożą i nas dogonią. Wróżka niechętnie się zgodziła, ale musiała. Rozdzieliliśmy powłokę na dwa, więc pozostawałyśmy niewidoczne przez cały czas. Dziecko poruszało się w żółwim tempie. Las był duży, a niemowlak szedł cały czas prosto. Od czasu do czasu zerkałam, czy aby na pewno idzie dalej przed nami. Chłopaki szli jakieś dziesięć metrów za nami i obserwowali okolicę. Cisza. Ale jak jest cisza, ktoś zawsze musi ją przerwać. I nie byłam to ja. To NIGDY nie jestem ja.
 - Jaki on jest? - zapytała Wróżka.
Zrobiłam wielkie oczy, więc sprostowała:
 - Mój syn. Nie miałam okazji go poznać, bo zabroniono nam was widywać. Księżyc zabronił. Opowiesz mi? Znasz go z całą pewnością lepiej, niż ja.
     Uświadomiłam sobie, ze ja prawie Luke'a nie znam. Niby jest, ale jakoś... mało o nim wiem. Teraz trochę żałuję, że nie próbowałam go poznać. No, raczej za bardzo to jej nie pomogę. Odwróciłam głowę i szukałam ratunku wśród drzew. Nie powiem jej przecież, że nie cierpię jej syna i że dogryzam mu przy każdej okazji. Myśl, myśl! Jakie on ma pozytywne cechy? Ma jakieś w ogóle?
 - Jest... hmm... potrafi gotować - jedyne co przyszło mi na myśl. - Umie zrobić lazanię.
 - Co jeszcze? - zachęciła mnie gestem dłoni.
 - Jeździ na desce i jest w tym bardzo dobry - odpowiedź była szczera.
     Był w tym świetny, tylko ja nigdy nie powiedziałam, że tak uważam. Nie rozumiem, jak można kogoś nie lubić, ale podziwiać to, co robi.
 - Zazwyczaj jest miły - a ty nie, dodała moja  podświadomość i miała rację. - Pomógł Lu dojść do domu, kiedy zwichnęła nogę i ogólnie w teny jej pomagał. Lubi gry komputerowe i te na Play Station - przypominałam sobie, jak grał z Philipem. -  I może się mylę, ale chyba lubi dzieci.
      Zębuszka uśmiechnęła się.
 - Emmm... lubi też koty. Kiedyś miał kotkę. Niestety, kota potrącił samochód, a z tego, co mówiła Lu, nie chciał następnego.
 - Jak się nazywał? - przerwała mi.
Usiłowałam sobie przypomnieć. Taki mały szczegół, no dalej! Jak się nazywała ta egipska bogini o głowie kota?!
 - Nazywała - poprawiłam. - Bastet, ale wołaliśmy na nią Bast - uśmiechnęłam się na wspomnienie białej Maine Coon'ki.
     Kicia często przesiadywała w ogródku Lu, więc mogłam ją do woli głaskać. Ukochane zwierzę Luke'a, jak słyszałam. Musiał cierpieć po jej stracie, zwłaszcza, że Lulette mi powiedziała, że bardzo się do niej przywiązał. Nie dziwię się, że nie chciał kolejnego. Ja tak miałam z moim ukochanym królikiem. Miałam w prawdzie kolejnego, Sautiego ale nie umiałam go pokochać tak samo, jak Zurinkę.
 - Coś jeszcze? - dopytywała się mama chłopaka.
 - Ma poczucie humoru. Jest pewny siebie i... - zacięłam się. -  Ma powodzenie wśród dziewcząt - to była szczera prawda.
     Miał BARDZO duże powodzenie. Aż czasami robiło się nie dobrze na widok tych klejących się do niego dziewczyn. Był miły dla każdej, ale jakoś miał chyba jedynie dwie dziewczyny. Obie w tym roku. Tak, dwie, chyba, że o czymś nie wiem.
 - Tylko... jego to tak jakby nie obchodzi. Przypuszczalnie spodobała mi się jedna i tylko ta jedna - wzruszyłam ramionami. Tak stwierdziła Lu, a ja grzecznie ja zacytowałam. - Miał, z tego, co wiem, w tym roku dwie dziewczyny: Olivię i Clary. Najpierw Liv, a potem Clary. Ta druga była bardzo fajna, ale przeprowadziła się z rodzicami do Hiszpanii. Olivia, natomiast... - złamała mu serce?
    Nie miałam bladego pojęcia, jak to dokończyć. Ta dziewczyna całowała innego na Luke'a oczach. Wiem, bo byłam w tym samym czasie z Lu w parku. Ta czarnowłosa lafirynda o wyłupiastych, zielonych ślepiach(słowa Clary) całowała jakiegoś chłopaka, z którym Luke miał nie za dobre stosunki. Wkurzył się i to nieźle. Potem oczywiscie z nią zerwał i urwał kontakt. Na szczęście, była z innej szkoły.
     Clary była moją i Lu dobrą koleżanką. Przyjaźniła się z Luke'em,a potem tak samo wyszło, że poszli na randkę. Mamy dopiero piętnaście lat, więc związki jako takie zbyt ścisłe raczej nie były, ale pasowali do siebie. Miała krótkie, rude włosy, które zawsze kręciła, więc zapięte najczęściej diamentową spinką loczki podskakiwały wesoło przy każdym kroku. Piwne oczy były łagodne, a na nosie i policzkach zagrzało miejsce kilka piegów. Pochodziła z Irlandii. Czasami przysyła nam pocztówki. Kilka razy w roku jej rodzice maja wyjazdy, więc zabierają ją ze sobą. Mam już pocztówkę z Bułgarii, Włoch, Polski, Francji i nawet z Egiptu. W tym roku, na święta polecieli do Australii i dzwoniła, że pocztówki są w drodze. Może za parę lat przylecą do Pensylwanii? A wtedy weźmiemy z Lu taksówkę i pojedziemy na spotkanie z nią!
 - Olivia natomiast była okropna - powiedziałam i po tych słowach dziecko gwałtownie skręciło, położyło się i zaczęło płakać.
     Chłopaki szybko nas dogonili i wymieniliśmy spojrzenia. Usłyszeliśmy szelest i z krzaków wyszła jakaś kobieta. Miała może dwadzieścia parę lat, brązowe włosy upięte w kucyk i przyjazną twarz. Brodziła w ściółce wysokimi obcasami. Zauważyłam, że kawałek dalej, na ulicy stoi, zapewne jej, samochód. Wywnioskowałam, że jest zepsuty. Brunetka spojrzała z troską na maleństwo. Rozejrzała się dookoła. Nie zauważywszy nikogo, ostrożnie wzięła dziecko na ręce. Zaczęła je kołysać, a wtedy stało się coś, co sprawiło, że każde z nas cofnęło się o krok.
     Dziecku zaczęły czernieć oczy i zamiast śmiechu, z jego ust wydobył się rechot. Maleńkie paznokcie przeobraziły się w czarne szpony, które wbiły się w skórzana kurtkę kobiety. Ta krzykneła przerażona, a dziecko wciąż śmiało się przeraźliwie, wypuszczając czarne kłęby pary z ust. Czerń z oczu zaczęła ściekać jak rozmazany tusz, a ja szybko odwróciłam wzrok. Nie mogłam na to patrzeć. Harry jednak mi nie pozwolił, bo uderzył mnie w ramię i z osłupiałą miną wskazał na kobietę. Z jej ust wydobywało się coś na kształt błyskawicy. Błyskawica była szara, opleciona gdzieniegdzie czernią lub czerwienią. Spojrzałam na jej drugi koniec. Wpadał do ust niemowlęcia, które teraz już nie było dzieckiem, tylko jakimś tworem przypominającym przeżyte i wyplute, czarne mięso z jamą ustną.
    Mimo, iż przecież to coś nie mogło mnie zobaczyć, schowałam się za Harrym i nie patrzyłam na koniec przedstawienia. Dopiero, gdy się skończyło, kolega odwrócił się do mnie i powiedział: ,,już po wszystkim". Spojrzałam na miejsce, w którym wcześniej leżało niemowlę. Było puste, a roztrzęsiona kobieta ze łzami w oczach wracała do samochodu.
 - Co to miało być? - zapytałam drżącym głosem.
 - Karmił się jej strachem - wyjaśniła Zębuszka, przełykając ślinę.

Strach boi się odważnych...

*W następnym, z perspektywy Lu, lub jeśli będziecie chcieć - Luke'a, opiszę całą "ceremonię".

~~~~~~~~~~~~~~
Pierwszy link ze zdjęciem Zajęczycy jest w miarę nieistotny. Tylko pomoc przy wyobrażeniu sobie tego. Drugi - informacja, skąd wytrzasnęłam to miasto. Trzeci - też nie zbyt ważny, ale baaaardzo podoba mi się to zdjęcie i musiałam wam pokazać ;)
Wiem, że troszkę krótki, ale jakoś nie wiem, co może dziać się u Myrty :/
Chcecie, żeby następny rozdział był oczami Lu, czy może Luke'a?
Aha, i polecam nie zmieniać jeszcze zdania odnośnie Lukette i Lukeyleen, bo za kilka rozdziałów może wam się znowu zmienić ;P
Raczej nie wstawię tu Clary, może ewentualnie na jeden rozdział, ale nie o nią mi chodziło (to, co mówiłam, że za dużo chłopaków).

4 komentarze:

  1. Przepraszam że wczoraj nie dodałam ale usnełam ^^ hmmm och nie boje demona. Mi odpowiada ten parttning czy będą się o niego kłucić???

    OdpowiedzUsuń
  2. Następny rozdział z perspektywy Luka niech będzie...proszę!! Super rozdział jak zawsze buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Brrrr..... okropne! Ale rozdział fajny :P

    OdpowiedzUsuń