poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 15 "A ja tam bym wolał butelkę na całowanie.."

Oczami Luke'a...

     Siedzieliśmy na górze w domu Lu. Panie Rat i Hood kazały mi iść po tatę, więc, jak tylko skończył pracę, poszedłem po niego. Steve był u kolegi i miał, cytuję: ,,w d*pie wychodzenie do sąsiadów". Zatem, jak to zwykle bywało, dorośli siedzieli na dole, a my w jasnoniebieskim pokoju Lulette.
     Był czysty, spokojny i cichy. Meble były z jasnego drewna, a łóżko okryto pościelą w śnieżynki na bladoniebiekim niebie. Podobnie było z resztą na szerokim parapecie, obitym warstwą grubego materiału, a na nim z kolei leżało pełno małych poduszek. Na ścianie było dużo, dużo zdjęć. Lu, Lu i Myrty, Lu i jej mamy, Lu, jej mamy i jej ojczyma a nawet jedno, niewielkie, nieco wygnieciome zdjęcie przedstawiające młodego Jacka Frosta.
    Gdzieś w okolicach północy zjawił się ojczym Lu, Jerry. Siedzieli więc tak we czwórkę i rozmawiali, wspominali przeszłość itp. - jak to znajomi, którzy widują się żadko (mam na myśli głównie panią Hood, bo przecież mieszkamy z tatą po sąsiedzku z Ratami i panną Frost).
 - Ciekawe, czy jak my się kiedyś w dalekiej przyszłości spotkamy, to też będziemy tak siedzieć - zagadnąłem, schodząc z łóżka i idąc w kierunku okna.
 - Mam nadzieję, że nie. Pomyślmy o naszych dzieciach! - zażartował Calum.
 - O ile w ogóle będziesz je mieć, Hood.
 - Sugerujesz coś, Hemmings?
 - Skądrze... - uśmiechnąłem się zawadiacko.
 - Już za pięć minut druga - ziewnęła Lu.
 - Też jestem zmęczony - westchnąłem, siadając na parapecie i kątem oka obserwując, co dzieje się na zwenątrz.
        Jakaś kobieta w czerwonym płaszczu wracała z małym dzieckiem do domu, dwa psy postanowiły się pogryźć, a pies sąsiadów zakuty w łańcuch i kaganiec ujadał, kibicując. Co jakiś czas przejeżdżały samochoty, cicho lub tak, by zbudzic wszystkich.
 - Ale, oczywiście, jak spotkają się dorośli, to nie ma jak spać - Calum przeciągnął się.
     Lu kolejny raz ziewnęła. Widziałem, jak walczy, by nie zamknąć oczu. Mój kumpel też to zauważył.
    Wymieniliśmy spojrzenia.
 - W sumie, Lulette, możesz się kłaść spać, my pójdziemy tam do nich na dół... - zacząłem, ale mi przerwała.
 - Nie, Luke. Jesteście moimi gośćmi. Położenie się spać to brak kultury - zaśmiała się.
 - Ta, bo cię powiesimy, za to, że zasnęłaś - parsknął sarkastycznie Cal. - Idę po coś do picia.
 - Weź mi sok pomarańczowy - poprosiła.
     Hood skinął głowąi już otwierał drzwi, kiedy Lu zawołała.
 - Tylko mi niczego nie dosyp!
 - Tobie zawsze, Frost - puścił jej oczko i zniknął za drzwiami, co ja skwitowałem śmiechem.
    Kątem oka zauważyłem coś czarnego za oknem. Niedobrze...
 - Lu? - powiedziałem zdenerwowanym głosem, obracając się przodwm do okna. - Sądzę, że powinnaś to zobaczyć...
    Dziewczyna podeszła do mnie i zaklnęła pod nosem.
Na ziemi, wokoło domu wiły się wstęgi. Czarne wstęgi. Było ich około czterdziestu. Kręciły się przy drzwiach, ale żadne nie weszło nawet na werandę.
 - Więc to o tym mówił twój ojciec...
 - Yhym, koszmary nie są w stanie przybrać postaci koni, jak niegdyś, więc pod innymi, ,,łatwiejszymi" postaciami żerują na strachu - wzdrygnęła się. - Na szczęście światło dnia je zabija.
 - Czekają, by nas dopaść - podsumowałem.
 - Nie wracasz do domu przed świtem - zarządziła.
 - Okay, ale... dlaczego one nie wejdą do środka? - zapytałem. - Znaczy, dobrze, że nie wchodzą, ale...
 - Nie wiem, może potrzebują zaproszenia jak wampiry? - wzruszyła ramionami i zasunęła zaluzje.  - Tak czy siak, to, że nie wchodzą jest nam na rękę.
     Drzwi otworzyły się, a my z Lu nałożyliśmy sztuczne uśmiechy. Do środka wszedł rozbawiony Hood. Uniosłem brew.
 - Flaszka poszła w ruch - poinformował Cal, podając jedną z dwóch szklanek brązowowłosej.
 - Nie mów, że z nimi piłeś? - zaśmiałem się.
 - Nie, ale już są wstawieni - stwierdził i wziął łyka napoju.
       Siedzieliśmy tak do białego rana, śmiejąc się, opowiadajac różne historie i zwyczajnie ciesząc się swoim towarzystwem. No, ja i Lu jeszcze byciem poza domem Zająca. Lu rozbudziła się na dobre i nie miała zamiaru kłaść się spać. My zresztą też. Była już dziewiąta rano, więc całą trójką zeszliśmy po schodach. Przecież nie można się głodzic, prawda?
    Nasi rodzice spali. Była sobota, więc żadne z nich nie musiało iść do pracy, zatem to było powodem, dla którego, jak powiedział Hood, ,,flaszka poszła w ruch".
 - Ja może wrócę do domu i sprawdzę, co ze Steve'm...
 - Chyba sobie żartujesz! - zawołała (szeptem) Lu. - Nie ma mowy, zostajesz!
    Calum parsknął śmiechem, a ja uniosłem ręce w geście poddania.
    Na palcach ruszyliśmy do kuchni i zabraliśmy za robienie tostów. Oczywiście był to pomysł Lu. Hooda nawet nie dopuściliśmy do kuchni, a Lu stwierdziła, że zrobi coś sama. Więc wybrała tosty.

***
  - Ciągle wszystko mnie boli po tych wczorajszych łyżwach - Lu skrzywiła się na propozycję sanek.
 - No wiesz, jakbyś jeździła stopami, a nie tyłkiem, to by nie bolało... - Cal usiadł na kanapie w swoim tymczasowym pokoju.
 - Masz przechlapane, Hood - zaśmiałem się.
 - Dokładnie! - rzuciła w niego poduszką. - A kto jęczał, że boi się wejść na lód? Gdybyś nie stał pod ścianą, cykorze, to zapewne podzieliłbyś mój los!
      Tak, wczoraj, w sobotę mianowicie, poszliśmy na łyżwy. To, co mówi Calum to niestety czysta prawda. To co Lu, też. Ja jakoś w miarę jechałem... Oczywiście oni oboje się mnie trzymali, więc raz wywróciliśmy się wszyscy. Poza łyżwami byliśmy też w zoo i oglądaliśmy pingwiny. Znaczy, wszystko oglądaliśmy, ale ja zostałem najdłużej przy pingwinach. Potem Frost kazała nam grać na gitarze i śpiewać. Więc, okay, poszedłem po gitarę, bo Calum swoją wiózł ze sobą. Namówiliśmy ją do śpiewania za nami, ale szybko umilkła i nas słuała. W końcu zagarliśmy w karty, butelkę na zadania, a w efekcie nieprzespanej poprzedniej nocy padliśmy wyczerpani.
 - No to ej, co robimy? Dzisiaj jadę dalej, no... - Cal zrobił maślane oczka.
 - Przecież zgodzili się zabrać je na ferie - powiedziałem. - Zobaczymy się dość szybko!
 - Pilnuj gardła, Hemmings - zażartował, a ja uśmiechnąłem się.
 - I poznam Michaela i Ashtona!* - ucieszyła się brązowowłosa.
 - No niby tak, ale to dopiero w lutym! - skrzywił się.
 - A luty to jeden z najcieplejszych miesięcy w Australii - przypomniała Lu.
 - Pamiętaj o stroju kompielowym - uśmiechnąłem się łobuzersko.
 - Możesz pomarzyć - puściła mi oczko.
     Czemu Myrta taka nie jest? Ona za każdym razem warczy. Chcesz dobrze? - nie, chcesz źle. Zawsze tak jest. Ugh! Nie wiem, co ja jej takiego zrobiłem...
 - To co? - zniecierpliwił się brunet.
 - Wiem! - zawołałem, a ich brązowe ślepia zwróciły się w moim kierunku. - Pójdziemy do restauracji! Na gorącą czekoladę na przykład. Co wy na to?
     Lu uśmiechnęła się.
 - Mi pasuje!
 - A ja tam bym wolał butelkę na całowanie... - zaczął Cal.
 - Śnisz! - przerwaliśmy mu jednocześnie.
 - Śnisz, ta, śnię! - przedrzeźniał nas.
 - Pamiętaj, to pechowa niedziela trzynastego - poklepałem go po ramieniu, a on w odpowiedzi wybełkotać coś o piątku. Przecież wiem, że to ,,Piątek trzynastego" jest pechowy!
 -  To idziemy na tą czekoladę czy nie?
 - Idziemy, idziemy! - Lu podniosła się z łóżka.

       Zasiedzieliśmy się do wieczora w kawiarni, co chwila zamawiając nową czekoladę. Kiedy wychodziliśmy już, bo mama Cala zadzwoniła, że czas na niego, dookoła roiło się od czarnych wstęg. Lu też to zauważyła i zatrzymała się w progu kawiarni.
 - Jest źle - szepnęła mi na ucho.
 - Bardzo źle - zawtórowałem jej i spoglądałem na plecy wolno idącego Hooda. - Chociaż jeśli byśmy się pospieszyli...
 - To może udałoby się zwiać - dokończyła za mną.
 - Co wy się tak wleczecie? Ja wiem, że mnie kochacie, ale naprawdę muszę wracać - Cal odwrócił się do nas przodem.
 - Wleczemy się! No to okay - uśmiechnąłem się złowieszczo i przygotowałem do biegu.
    Na śmierć i życie, tyle że on o tym nie wiedział.
 - Ścigamy się do domu! - zawołałem i ruszyłem pędem, zaraz za mną Lu, a potem zdezorientowany Calum.
 - Jeszcze was wyprzedzę! - zawołał.
     Wstęgi oplatały nam nogi, ale nie poddawaliśmy się i biegliśmy dalej. Było ich coraz więcej...

Mężczyźni rywalizują nawet wtedy, 
gdy nie ma nagrody 
do zdobycia...

*Pozostali dwaj członkowie 5 Seconds of Summer, jeśli w ogóle się pojawią, to dopiero w drugiej części :)
~~~~~~~~~
Jestem beznadziejna!!! Kompletnie wessało mi wenę! Rozdział jest koszmarny! Nic mi się nie klei!!! Przeeeeeepraaaaaaszaaaaaam!!!!!!
Jak uda mi się wszystko posklejać, to będzie niespodzianka w 17-tym... nie wiem czy dobra, zależy od gustu.
 Trzymajcie kciuki, a ja sobie zrobię chyba przerwę kilkudniową, żeby odpocząć...

 Do Oliwii: Jak klikniesz na tego króliczka w lewym, górnym rogu, to cię powinno przenieść na stronę. To było najprawdopodobniej tam :)

Wybaczcie błędy, ale już nie mam siły poprawiać.
Lusia

5 komentarzy:

  1. Rozdział super co ty od niego chcesz jak by mj chłopaki coś takiego zaproponowali to by oberwali tą butlą w łeb. A zara Luke cal i tych dwóch to cały zespół?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :) Luke Hemmings, Całym Hood, Ashton Irwin i Michael Clifford - 5 Seconds of Summer ;)

      Usuń
    2. Ja jakby mój chłopak zaproponował grę w butelkę na całowanie, to bym nic mu nie zrobiła, bo nie mam chłopaka :P

      Usuń